Projektowanie herbów i innych symboli samorządowych — kontakt:
Spis treści
Rzeczpospolita Polska
Anno Domini 2020
Nim wojnę prawdy Polska wygra w sobie,
Nim przed oblicze miecz przyniesiem Boże,
A On odpowie: „Dość jest. Resztę zrobię…”*
Jaki będzie ten kolejny rok — trudno powiedzieć. Miejmy nadzieję, że nie będzie gorszy od poprzedniego. Osobiście wierzę, że budowanie przyszłości ma sens wyłącznie wtedy, gdy fundamentem teraźniejszości jest Skała. Skała przez duże „S” — jak Soter. Oby zatem rok 2020 był rokiem pokoju — Bożego Pokoju.
Wierzmy też, że kolejny rok w Polsce będzie mijał bez okazjonalnych prowokacji. Choć doświadczenie ubiegłych lat uczy, że obawy nie są bezzasadne, gdyż przedsmak możliwości wywoływania antypolskich skandali o zasięgu międzynarodowym mieliśmy już przy tegorocznych obchodach rocznicy „wyzwolenia” KZ Auschwitz w styczniu.
A okazji będzie w tym roku parę — ot choćby rocznica smoleńska, zakończenie II wojny światowej, czy też Bitwa Warszawska. Niestety tradycyjnie macza w tym swoje palce Rosja, a ma w tym wręcz wielowiekowe doświadczenie. Przyprawianie Polsce gęby zatem trwa.
Przy okazji słowo w kwestii Smoleńska — osobiście jestem przeciw wyjazdowi kogokolwiek z najwyższych władz Polski do Rosji. Wkładanie głowy w paszczę lwa być może dobre jest w cyrku, gdzie lew latami był odpowiednio bodźcowany na okoliczność niezamykania paszczy, a dodatkowo na wszelki wypadek wyrywano mu też kły lub odpowiednio tępiono uzębienie i pazury.
Być może Rosja to i cyrk, ale symbolizujący ją niedźwiedź na pewno nie był tresowany do tańca przy melodii polskich mazurków. Wręcz odwrotnie, na dźwięk Ещё Польша не погибла! wyzwala się bezwarunkowe — Польшу долой!
Cytując zatem cara Aleksandra II: Żadnych złudzeń Panowie — żadnych złudzeń! To bestia, której warunkiem przetrwania było i jest zabijanie.
W najbardziej zatem pesymistycznej wizji wydarzeń AD 2020 obawiać się można prowokacji służącej za pretekst do „wyzwoleńczej” ingerencji Rosji w Europie. «III Rzym» chętnie wyzwoli bogatą Europę Zachodnią od wszelkiego zagrożenia — zielonego, czarnego, a nawet tęczowego — najlepiej w odpowiedzi na wezwanie o braterską pomoc. A że przy okazji trzeba będzie „przemaszerować” przez parę państw po drodze, no cóż: Курица — не птица, Польша — не заграница. Musi znaleźć się tylko odpowiednie uzasadnienie, ale o tym przy innej okazji.
Co nas zatem czeka, trudno wyrokować, pewne jest jednak to, że w Polsce rok 2020 będzie nie tylko rokiem historycznych rocznic, ale także rokiem aktualnej walki politycznej. Po 100-leciu odzyskania niepodległości przychodzi 100-lecie jej zwycięskiego obronienia przed bolszewickim najazdem, a po roku wyborów parlamentarnych przychodzi rok wyborów prezydenckich.
Przy okazji okrągłych jubileuszy oraz znaczących wydarzeń politycznych pojawiają się także głosy dotyczące polskich symboli. Co jakiś czas media starają się podnieść ciśnienie, wrzucając temat — Jaki orzeł w polskim herbie państwowym? W podgrzewanym medialnie garnku kotłują się idee mniej lub bardziej patriotyczne, racje historyczne i heraldyczne, interesy polityczne oraz prywatne ambicje — o emocjach niesionych na skrzydłach ignorancji nie wspominając. I tak oto różne środowiska próbują przeforsować swoją wizję narodowego symbolu tożsamościowego.
A ja ponownie zapytam się — tak jak pytam się zawsze w rozmowach z decydentami lub „żywotnie” zainteresowanymi przedstawicielami środowisk historyków, czy też heraldyków:
Jaką wizję państwa ma reprezentować ów symbol?
Polskie godło, jako symbol tożsamościowy — myślę tu nie tyle o całym herbie, lecz o samym orle — to nie wyłącznie znak graficzny (popularnie logo), jakich wiele w przestrzeni komunikacji wizualnej. Nie jest to także urzędowy znak, któremu należy tylko nadać odpowiednią dla epoki stylizację, z zachowaniem tradycji historycznej oraz norm heraldycznych. Symbol to emanacja rzeczywistości, w której on sam uczestniczy i do której odsyła. Tą rzeczywistością jest obszar świata duchowego — Transcendencji przez duże „T”.
Czy w dyskusjach o koronie (otwarta vs zamknięta), o układzie skrzydeł (uniesione vs opuszczone), kształcie zwieńczenia przepaski (gwiazdki vs trójliść), czy też złotej barwie łap, jest w ogóle obecna świadomość, jaka rzeczywistość aksjologiczna stoi za tym symbolem? Odnieść można wrażenie, że „duch” dotychczasowej dyskusji daleki jest od świadomości, iż godło państwa bliższe jest transcendentalnemu symbolowi z obszaru sacrum niż identyfikacyjnemu znakowi z obszaru profanum. Ale o tym także przy innej okazji.
Do siego roku!
Boże Narodzenie
2019
+ Pokój Chrystusa niech będzie udzielony obficie wszystkim ludziom dobrej woli,
a miłosierdzie Najwyższego niech obejmie tych, co złą wolę w sobie nadal noszą.
Stan wojenny
13 grudnia 1981
Orzeł Biały
Aplikacja
Aleksandra Wachniewska
1936
Z opisu roboty:
Makatę można zrobić z sukna lub jedwabiu, w kolorze czerwonym. Wzór orła należy odbić na jasno-popielatym (srebrzystym) jedwabiu, wyciąć całą sylwetę i przyaplikować ją na czerwone tło, a następnie haftować po wierzchu białym, jedwabnym kordonkiem jak wskazują ściegi na arkuszu. Czarne miejsca na arkuszu oznaczają miejsca niepokryte haftem, czyli są popielate. Ten podkład z popielatego jedwabiu bardzo wzbogaca haft, gdyż tworzą się głębie i cienie.*
Zygmunt III Waza
Konstancja Austriaczka
Uroczysty wjazd do Krakowa
Łobzów, 4 grudnia 1605 r.
4 grudnia 1605 roku król Zygmunt III Waza powitał w podkrakowskim Łobzowie arcyksiężnę austriacką Konstancję Habsburżankę. Uroczysty wjazd do miasta uwieczniony został na wieloarkuszowym zwoju — tzw. Rolka Sztokholmska — malowanym akwarelą i gwaszem na papierze czerpanym. Malowidło przedstawia kolejne grupy uczestników przedślubnego pochodu:
grupa koni prowadzonych luzem poprzedzających husarię i piechotę wojewody poznańskiego Hieronima Gostomskiego
koniuszy prowadzący wierzchowce królewskie przybrane derkami z herbami Zygmunta III
królewska chorągiew husarska prowadzona przez chorążego koronnego Sebastiana Sobieskiego (patrz: ilustracja poniżej)
wyżsi dowódcy wojskowi, dostojnicy polscy i austriaccy oraz przedstawiciele obcych państw — w tym poselstwa perskie i tureckie
Jakub von Breiner — austriacki marszałek dworu reprezentujący cesarza
wysłannik cara Dymitra Samozwańca Afanasij Iwanowicz Własiew — towarzyszy mu Jerzy Mniszech, ojciec Maryny Mniszchówny, poślubionej per procura z carem Dymitrem 22 listopada 1605 roku w Krakowie
nuncjusz papieski Klaudiusz Rangoni w towarzystwie kardynała Bernarda Maciejowskiego oraz marszałkowie Rzeczypospolitej
król Zygmunt III Waza na kasztanowym koniu, w czerwonym stroju haftowanym złotem, perłami i klejnotami (na ilustracji poniżej z lewej)
arcyksiążę Maksymilian Ernest — starszy brat panny młodej i 10-letni królewicz polski Władysław na białym koniu — syn Zygmunta III i jego pierwszej żony Anny Austriaczki (na ilustracji powyżej z prawej)
panna młoda — arcyksiężniczka Konstancja, jej matka — arcyksiężna Maria, siostra — Maria Krystyna Batory, i siostra króla — królewna szwedzka Anna Wazówna, wieziona w zaprzężonej w osiem koni czarnej karecie, w asyście królewskich halabardników (ilustracja poniżej)
damy dworu w powozach wiozących bagaże z wyprawą ślubną pod opieką mistrza ceremonii
roty milicji miejskich w strojach polskich — pierwsze trzy oddziały mieszczan Kazimierza, a czwarty Stradomia
orszak zamykają oddziały milicji Krakowa w bogatych strojach o kroju zachodnioeuropejskim.*
Do ciekawostek należy scenka rodzajowa — obrazek widzów bijących się o rozrzucane żetony okolicznościowe lub monety:
Tydzień później — 11 grudnia, w katedrze wawelskiej odbył się ślub Zygmunta III z Konstancją oraz jej koronacja. Zabawy weselne trwały kilka dni.
Bielik (Haliaeetus albicilla)
Gniazdo, Łotwa
W odbudowanym gnieździe bielików zaczęło się zimowe odliczanie do kolejnego okresu lęgowego. Codzienność życia w gnieździe bielików można śledzić tu: Orli dom na żywo.
Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej
Lublin, 7 listopada 1918 r.
Z treści Manifestu TRLRP:
Do Ludu polskiego! Robotnicy, włościanie i żołnierze polscy! Nad skrwawioną i umęczoną ludzkością wschodzi zorza pokoju i wolności. W gruzy walą się rządy kapitalistów, fabrykantów i obszarników, rządy militarnego ucisku, i społecznego wyzysku mas pracujących. Wszędzie lud pracujący dochodzi do władzy. I nie zaświta lepsza dola nad narodem polskim, jeżeli rdzeń i olbrzymia jego większość, lud pracujący, nie ujmie w swoje ręce budowy podwalin naszego życia społecznego i państwowego.1
Rok 1917 przyniósł pogrążonej w wojnie Europie Wschodniej poważne zmiany. Wieloletnie działania wobec Rosji, zaplanowane i finansowane przez niemiecki wywiad, przyniosły wreszcie efekt. Ich celem było nie tylko wyeliminowanie Rosji z wojny, ale przede wszystkim utrzymanie przez Niemcy zdobytych na wschodzie terenów wraz z ich zasobami gospodarczymi i surowcami. Miały stanowić zaplecze, które zapewni zwycięstwo na froncie zachodnim.
W osłabionej wewnętrznie Rosji abdykował car Mikołaj II w marcu 1917 roku, a władzę przejął Rząd Tymczasowy. Jednakże nie spowodowało to wycofania się Rosji z wojny. Władze Niemiec zdecydowały się więc na dostarczenie do Rosji Włodzimierza Ilicza Lenina. W kwietniu przetransportowany został specjalnym pociągiem ze Szwajcarii do niemieckiego portu, skąd przez Szwecję i Finlandię dotarł do Petersburga.
Przez następne pół roku za niemieckie pieniądze bolszewicy budowali swoje struktury polityczne i militarne. Przygotowane zaplecze było na tyle silne, że nawet pomimo czasowej delegalizacji oraz ucieczki Lenina do Finlandii, bolszewicy zdołali dokonać w Rosji przewrotu, obalając Rząd Tymczasowy 7 listopada.
Podjęte jeszcze w listopadzie 1917 roku przez Lenina pertraktacje pokojowe z państwami centralnymi przyniosły zawieszenie broni na froncie wschodnim. 3 marca 1918 roku delegacja bolszewicka podpisała traktat pokojowy w Brześciu Litewskim. Warunki traktatu przewidywały uznanie przez Rosję niemieckiej kontroli nad Polską, Finlandią, Estonią, Litwą, Łotwą.
Dodatkowo Rosja zrzekła się swoich roszczeń do terenów dawnego Królestwa Polskiego, które w lutym 1918 roku państwa centralne przyznały Ukraińskiej Republice Ludowej. W zamian za przekazaną Chełmszczyznę, Podlasie, Przemyśl oraz Lwów Ukraina zobowiązała się dostarczać przez następny rok na rzecz Niemiec i Austro-Węgier milion ton zboża oraz 50 tysięcy ton żywca.
Jednak zainspirowane niemieckimi działaniami wydarzenia w Rosji przyniosły nieoczekiwany skutek. Porozumienie pokojowe na froncie wschodnim przyczyniło się do eksportu rewolucji proletariackiej do Niemiec. Pogarszająca się sytuacja wewnętrzna wraz z przegraną na froncie zachodnim była gruntem podatnym na komunistyczną propagandę.
3 listopada 1918 roku wybucha rewolucyjna rewolta zainicjowana rebelią marynarzy w Kilonii. W kolejnych dniach rady żołnierskie przejmują porty Hamburg, Bremę i Lubekę. Bunt obejmuje kolejne miasta z Berlinem włącznie, gdzie proklamowano Wolną Republikę Socjalistyczną. Rewolucja powoli rozlewa się na całe Niemcy. Cesarz Wilhelm II abdykuje i ucieka do neutralnej Holandii. Władzom Niemiec zagląda w oczy widmo czerwonej jutrzenki.
7 listopada w opanowanym przez Polską Organizację Wojskową Lublinie powstaje Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej. Manifest TRLKP ogłasza obalenie przez Lud Polski „reakcyjnych i ugodowych” rządów Rady Regencyjnej Królestwa Polskiego. Dopiero 8 listopada rząd Niemiec uwalnia Józefa Piłsudskiego z internowania w Magdeburgu.
Dociera do Warszawy 10 listopada, gdzie podczas licznych spotkań próbuje rozeznać się w aktualnej sytuacji politycznej. 11 listopada Rada Regencyjna przekazuje Piłsudskiemu władzę zwierzchnią nad wojskiem. 12 listopada do Warszawy przyjeżdża lubelski rząd Ignacego Daszyńskiego, by złożyć dymisję na ręce Piłsudskiego. To wtedy mają paść z jego ust znamienne słowa:
Wam kury szczać prowadzić, a nie politykę robić.
Półtoraroczna neutralizacja Piłsudskiego przez Niemców przyniosła im zamierzony efekt polityczny. Najważniejsze decyzje dotyczące regionu dokonane zostały ponad głowami Polaków. Niemcy porozumiały się z Rosją bolszewicką nie tracąc nic ze swoich terytoriów, jednocześnie utrzymując na wschodzie swoją armię o wysokiej zdolności bojowej.
Na terenie Galicji powstała Ukraina przy politycznym i militarnym wsparciu Austrii. Polska została postawiona w bardzo trudnej sytuacji. Odzyskanie państwowości w granicach sprzed rozbiorów mogło się już odbywać wyłącznie za pomocą działań militarnych. W pierwszych dniach niepodległości Polska nie posiadała tak naprawdę żadnej siły zbrojnej.
13 listopada odbywa się na placu Zamkowym wielka manifestacja PPS na rzecz poparcia rządu socjalistycznego Ignacego Daszyńskiego. Czerwony sztandar zawisa na balkonie Zamku Królewskiego. 14 listopada Rada Regencyjna rozwiązuje się i przekazuje pełnię władzy Piłsudskiemu, który powierza Daszyńskiemu funkcję premiera i misję utworzenia rządu.
W obliczu braku zgody politycznej wszystkich stronnictw Daszyński składa dymisję 17 listopada. Piłsudski powołuje nowy rząd, powierzając stanowisko premiera Jędrzejowi Moraczewskiemu. Stanowi on jednak tak naprawdę kontynuację lewicowego rządu Daszyńskiego.
W przestrzeni urzędowej pojawiają się republikańskie „nowinki”. 15 listopada winieta Monitora Polskiego otrzymuje podtytuł «Dziennik Urzędowy Republiki Polskiej». 18 listopada — następnego dnia po powołaniu rządu Moraczewskiego znika korona z głowy orła widniejącego na winiecie Monitora Polskiego. Na winiecie Dziennika Urzędowego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych korona zniknie w wydaniu z 30 grudnia.
Usunięcie korony miało nastąpić na podstawie rozporządzenia Ministra Spraw Wewnętrznych Stanisława Thugutta o treści:
Państwo polskie na mocy reskryptu obywatela Naczelnika Państwa do obywatela Ignacego Daszyńskiego z dnia 14-go listopada 1918 i późniejszych ustaw otrzymało ustrój republikański. W konsekwencji pociąga to za sobą drobną zmianę w herbie państwa, mianowicie: usunięcie z nad głowy Orła Białego korony królewskiej. Zgodnie z opinią rady ministrów polecam z pieczęci usunąć rzeczoną koronę.2
Okólnikiem z 23 listopada 1918 r. Minister Thugutt wprowadził w korespondencji urzędowej tytuł «obywatel» zamiast «pan»:
Zgodnie z opinją Rady Ministrów należy w wewnętrznej i zewnętrznej korespondencji służbowej zamiast tytułu „pan” używać tytułu „obywatel”.3
Czy zmiany w wizerunku godła państwowego oraz nomenklaturze, wprowadzone przez Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej, wynikały z atmosfery politycznej, wywołanej rewolucyjną radykalizacją społeczeństwa, czy też wyłącznie z osobistych przekonań ministra Stanisława Thugutta — do dziś nie wiadomo. Sam Thugutt w swoich wspomnieniach napisał jedynie o kontekście formalnym:
Dodatkowym ciężkim zarzutem, który istotnie doprowadzał do wielkiego przeciwko mnie rozgoryczenia, było oskarżenie, że kazałem na godle państwowym usunąć znad głowy orła koronę. Przyznaję, że biorąc rzecz formalnie, rozporządzenie to było nielegalne, jakkolwiek Rada Ministrów pogodziła się z nim i nawet na projektach pierwszych polskich marek pocztowych orzeł był bez korony.4
Faktem jednak jest, że Thuguttowi tego nie wybaczono. To jego jedynego próbowano zabić podczas próby obalenia rządu Moraczewskiego przez płk. Januszajtisa z 4 na 5 stycznia 1919 roku. Ciężkie oskarżenia pod jego adresem padły w prasie warszawskiej i krakowskiej, a we lwowskim satyryczno-politycznym «Szczutku» zamieszczono po dymisji rządu Moraczewskiego „thuguttowy” wizerunek herbu Republiki Polskiej.
11 listopada 1918 r.
Elisa Beetz-Charpentier
* 1859 † 1949
Pojawiły się wątpliwości, czy orzeł na medalu Elisy Beetz-Charpentier nie jest plagiatem.
Urodzona w Belgii artystka Elisa Beetz-Charpentier nie zapisała się szczególnymi dokonaniami w annałach sztuki przełomu XIX i XX wieku. Świadczą o tym nieliczne wzmianki w katalogach wystaw oraz uboga spuścizna twórcza.
Poza tym, że była „żoną swego męża” — drugiego zresztą — uznanego rzeźbiarza Alexandra Charpentier, pozostawiła po sobie tylko jedno naprawdę rozpoznawalne dzieło, jakim jest Mała żebraczka z mostu Ponts des Arts — charakterystyczna rzeźba dziecka w kapturze.
Jak się jednak okazuje niejaka pani Beetz pozostawiła swój ślad także w dokumentach dotyczących tajnych operacji ówczesnej Europy. Wśród słynnych nazwisk kobiecych szpiegów, takich jak Mata Hari, Marta Richard, czy też Mathilde Carré «Kot», wymienionych w publikacji „Les espionnes du XXe siècle”, francuskiego autora Ruffina de Raymond, pojawia się bowiem także nazwisko «Beetz».
Czym zasłużyła więc, aby trafić do książki o kobiecych szpiegach? Taka przesłanka widnieje na przedwojennym zdjęciu zrobionym w Kielcach.
W 1922 roku Rzesza Niemiecka podpisała z Rosją Sowiecką układ w Rapallo. Niemcy zapewniły sobie dostawy surowców w zamian za pomoc technologiczną. W tajnej części porozumienia uzgodniono współpracę zbrojeniową, omijającą niekorzystne dla Niemiec zapisy traktatu wersalskiego.
Polska przewidywała w tym „gospodarczym” porozumieniu zagrożenie dla swojej świeżo odzyskanej niepodległości. Dwa lata wcześniej z trudem odparto bolszewicką nawałę. Dlatego Wojsko Polskie poszukiwało nowoczesnego uzbrojenia.
Do Polski docierało wiele różnego rodzaju delegacji, nie tylko dyplomatów i attache wojskowych, ale także producentów uzbrojenia. Wyjątkowo aktywna na tym polu była Francja, której zależało na eksporcie swojego sprzętu wojskowego.
W szczególności francuskim producentom zależało na sprzedaży ich topowego dzieła — popularnej soixante-quinze (siedemdziesiątkipiątki) — czyli armaty polowej wz. 1897 kal. 75 mm. Ten typ działa był idealnym uzbrojeniem dla pułków artylerii lekkiej, z których składały się polskie dywizje piechoty.
Także do 2 Pułku Artylerii Lekkiej Legionów w Kielcach przybywają cywilni goście. Wśród nich obecna jest także pewna kobieta.
Na zdjęciu z wizyty w Kielcach widać grupę polskich wojskowych, a wśród nich kobietę ubraną wedle francuskiej mody. Kobieta wpatruje się w stojącego przed nią generała. Tak naprawdę jednak wpatruje się w trzymaną przez niego trąbkę, a w szczególności na przytwierdzony do niej proporczyk — płomień do fanfar — czyli wojskowe weksylium, stanowiące znak jednostki.
Co zatem szczególnego było w wojskowym proporczyku, że przyciągnęło kobiecy wzrok? Otóż na jego awersie widnieje wizerunek orła. Bardzo charakterystyczny — ma rozłożone i uniesione skrzydła, wyprostowaną sylwetkę, specyficznie wygiętą szyję, odchyloną głowę z koroną i dość dziwnie wykształcony dziób z językiem. Szeroko rozstawione nogi zakończone mocnymi pazurami otaczają liliowaty ogon, a na skrzydłach widnieją przepaski zakończone pięcioramiennymi rozetami.
W roku 1924 Elisa Beetz-Charpentier wykonuje w Paryżu rzeźbę medalierską z portretem Ignacego Paderewskiego. Oznacza ją swoim inicjalem oraz datą wykonania. Na rewersie medalu wybitego przez Mennicę Paryską widnieje wizerunek orła niemal identyczny z przedstawieniem na płomieniu do fanfar kieleckiego pułku.
Oba orły mają ten sam kształt głowy i szyi, dziwnie ukształtowany dziób, uniesione do góry i rozpostarte skrzydła, a pomiędzy poszczególnymi piórami takie same stosiny. Identyczne są ogony, a jeśli chodzi o nogi to upierzenie oraz kształt i proporcje skoku, palców i pazurów są takie same. A co najważniejsze — na skrzydłach widnieją łudząco podobne opaski z rozetami.
W 2017 roku kielecki historyk dr Jerzy Michta publikuje swoją książkę „Średniowieczny i współczesny Orzeł Biały — godło państwa polskiego w państwowej i terytorialnej heraldyce". Nie byłoby w tym w nic szczególnego, gdyby nie fakt, że dr Michta postawił w niej tezę o przerysowaniu wzoru orła z medalu Elisy Beetz-Charpentier z roku 1924, przez autora projektu godła państwowego z roku 1927 — profesora Zygmunta Kamińskiego.
Zdaniem dr Michty charakterystyczne podobieństwo zdradza kształt sylwetki orła, układ jego skrzydeł i rysunek stosin, a w szczególności opaski z rozetami. Łudzące podobieństwo ma dowodzić, że profesor Kamiński musiał przerysować orła Beetz-Charpentier.*
Jerzemu Michcie wtóruje w 2018 roku Andrzej Ludwik Włoszczyński, który na swoim blogu OrliDom.pl dokonał oglądu pozyskanych z internetu artefaktów metodą na „oko”, gdyż wyszedł z założenia, że źródła nie są najważniejsze.**
Konkluzją tej analizy było stwierdzenie, że „zamiast kolejnego retuszowania naszego godła projektu Kamińskiego przyszedł chyba czas na zaprojektowanie herbu naszego państwa całkowicie od nowa".***
Rzecz w tym, że rewers płomienia do fanfar 2 PALL nosi datę… 8 lipca 1923.
Post scriptum: Artykuł napisany został w konwencji pastiszu z wykorzystaniem wyników badań artefaktów wykonanych metodą porównawczą „na oko” oraz w oparciu o prawo Betteridge'a przy tworzeniu jego tytułu.
Czytelnikom pozostawiam zabawę odnalezienia, w którym miejscu prawda miesza się z odgórnie założoną tezą, przy założeniu, że wszystkie materiały ilustracyjne są prawdziwe.
Sollemnitas Omnium Sanctorum
Uroczystość Wszystkich Świętych
1 listopada
Z rozpostartymi przede mną skrzydłami
Piękny ten obraz przedstawił się cały,
Który świętego zachwytu czuciami
W nim zgromadzone rozweselał dusze.
Każda się zdała jako rubin mały,
W którym słoneczko tak jasne świeciło,
Że w moich oczach swój promień odbiło.
Co tu słowami opowiedzieć muszę,
Tego nikt jeszcze nie śpiewał, nie pisał,
Nikt wyobraźni tak nie rozkołysał,
By mógł to pojąć, co tu pióro skreśli:
Bo wzrok mój widział i uszy słyszały
Dziób, który mówił głosem słowa żywym:
Ja i Mój, kiedy My i Nasz miał w myśli
Potem rzekł: — «Za to żem był sprawiedliwym,
Żem strzegł pobożnie przykazania boże,
Wzniesiony jestem tu do takiej chwały,
Co być zwalczoną przez żądzę nie może.
Cień mój na ziemi przemknął nie bez śladu,
Lecz źli nie idą w ślad mego przykładu».*
PS. Na blogu wiem-jak.com okazjonalny „Przepis na Wszystkich Świętych”.
Bielik (Haliaeetus albicilla)
Gniazdo, Łotwa
W sierpniowym wpisie „Wojna domowa” opisywałem autodestrukcję gniazda łotewskich bielików. Jak było do przewidzenia bieliki z początkiem października przystąpiły do odbudowy gniazda przed zimą. W ciągu dwóch tygodni — gałązka po gałązce — zbudowana została solidna podstawa pod nowe gniazdo. Wygląda na to, że orli dom będzie niedługo gotowy do zasiedlenia przed przyszłorocznym lęgiem.
Codzienność życia w gnieździe bielików można śledzić tu: Orli dom na żywo.
Koronacja Jadwigi Andegaweńskiej
Krakow, katedra na Wawelu
arcybiskup gnieźnieński Bodzanta
13 października 1384 r.
— że Jadwiga Andegaweńska została królem Polski w wieku 10 lat?
5 listopada 1370 roku zmarł po wypadku podczas polowania Kazimierz Wielki. 60 letni król — ostatni z dynastii Piastów — nie pozostawił po sobie męskiego potomka. Z braku sukcesora z prawego łoża, na podstawie układu z 1339 roku o prawie następstwa tronu po bezpotomnej śmierci, koronę Królestwa Polski przejął Ludwik Węgierski. Tym samym powstała unia personalna między Królestwem Polski a Królestwem Węgier.
Po śmierci Ludwika polskie rycerstwo na zjeździe w Radomsku w 1382 roku opowiedziało się za wyborem jego córki na króla Polski. Dwa lata później, w wieku 10 lat, Jadwiga Andegaweńska otrzymała z rąk arcybiskupa Bodzanty koronę królów Polski. Wybór Jadwigi był następstwem przywileju koszyckiego z roku 1374, w którym król Ludwik Węgierski w zamian za przywileje nadane szlachcie uzyskał uznanie praw do polskiej korony dla jednej ze swoich córek.
Warto zauważyć, że pretendentów do korony było paru — Zygmunt Luksemburczyk protegowany jeszcze za życia Ludwika Węgierskiego oraz książę mazowiecki Siemowit IV. Sytuację komplikował dodatkowo fakt zaręczyn Jadwigi i Wilhelma Habsburga w roku 1378, mających charakter formalnego ślubu pomiędzy dziećmi.
Ostatecznie jednak po prawie dwóch latach, obfitujących w zabiegach dyplomatycznych, wspieranych działaniami militarnymi poszczególnych stronnictw, 14 października 1384 roku Jadwiga przybyła z Węgier do Krakowa. Dwa dni później na jej skroniach spoczęła korona Królestwa Polski.
50 lat później, także w wieku 10 lat, na króla Polski zostanie koronowany Władysław (III) Jagiellończyk, zwany Warneńczykiem.
— że Jadwiga Andegaweńska była królem, a nie królową?
Jadwiga była królem, gdyż w Królestwie Polski określenie tytułu koronowanego władcy nie podlegało „feminizacji”, nawet jeśli koronę władcy otrzymywała kobieta. Podobnie było w przypadku Anny Jagiellonki. Natomiast określenie „królowa” dotyczyło żony króla. Współcześnie odnajdziemy tę zależność w tytule «sędzia». Pani sędzia nie jest tym samym, co sędzina — żona sędziego vel pana sędzi.
Można się cieszyć, że Rzeczpospolita jest dziś republiką, gdyż w przypadku monarchii groziłoby nam panowanie „królicy”, na podobieństwo ponowoczesnych wygibasów nomenklaturowych typu: prezydentka (żeńska prezydent), ministra (żeńska minister), historyczka (żeńska historyk), prezeska (żeńska prezes), sołtyska (żeńska sołtys), czy też ostatnio głośna… gościna (żeński gość).
Prywatnie spytam: dlaczego nie… «gościówa»?
Wybory do Sejmu i Senatu RP
13 października 2019 r.
Omne Bonum
James le Palmer
Londyn 1360-1375
Subiektywny, politycznie niepoprawny i ornitologicznie nieortodoksyjny przegląd wybranego ptactwa domowego i dzikiego na blogu: www.wiem-jak.com/blog.
* 12.11.1888 r.
† 12.10.1969 r.
50 lat temu — 12 października 1969 roku — zmarł Zygmunt Kamiński. Malarz, grafik, a przede wszystkim akademicki nauczyciel rysunku architektonicznego na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej. Swoją karierę artystyczną porzucił dla dydaktyki na wydziale uczelni, który współzakładał w roku 1915.
Życie spędził u boku nieprzeciętnej kobiety — rzeźbiarki Zofii Trzcińskiej-Kamińskiej. Oboje stanowili parę twórców, którzy znakomicie uzupełniali się swoimi kompetencjami. To, czego dla formy przestrzennej potrzebowała Zofia — rysował Zygmunt, a w tym, co ze szkicu Zygmunt chciał przenieść na rzeźbę — pomagała Zofia.
Choć swoje autorskie prace sygnowali osobno, to tak naprawdę w każdej z nich obecny jest wzajemny ślad. Tylko w jednym znanym mi przypadku podpisali swoje dzieło wspólnie — ale o tym kiedy indziej.
Zygmunt Kamiński to jednak nie tylko wykładowca akademicki. To także projektant ilustracji książkowych, grafik użytkowych, plakatów, znaczków, twórca projektów banknotów i monet, a przede wszystkim autor wzoru orła, opracowanego w roku 1927 na potrzeby polskiego godła państwowego — herbu Orzeł Biały.
Urodzony w 1888 roku przeżył pierwsze 16 lat — jak sam to określił — „w najpełniejszej epoce wiktoriańskiej, by po okresie wojen japońskiej i I światowej, okresie niepodległości międzywojennej i II wojny światowej, wylądować w ustroju, którego zadaniem jest poprzez socjalizm doprowadzić Polskę do integralnego komunizmu i powszechnego, aczkolwiek doczesnego tylko szczęścia”.*
Decyzja o poświęceniu się pracy pedagogicznej, była świadomym wyborem. W swojej autobiograficznej książce «Dzieje życia.* W pogoni za sztuką» napisał, że obrawszy dość ruchliwy zawód plastyka, znalazł względnie mało urozmaiconą, ale właśnie spokojną przystań w pracy pedagogicznej. Starał się zawsze trzymać z daleka od prądów „artystycznych” podlegających nader częstym zmianom mody oraz z dala od zaciekle zwalczających się kierunków w sztuce:
Wabiła mnie i porywała czytelność świadomej pracy rysownika, nęciła umiejętność interpretowania natury w syntetycznych rzutach zarysu rysunkowego, wydobycie istoty jej wartości plastycznych poprzez najbardziej celowe środki kształtowania, wymowa linii, kreski jako najwłaściwszego języka plastyki graficznej.*
Wspomnienia opisane w książce kończą się niestety parę lat przed rokiem 1927, stąd nie znajdziemy w niej żadnych uwag na temat projektu godła. Jedyny „orli” akcent to opis sytuacji społecznej po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku:
Społeczeństwo nie było przygotowane ani tym mniej wdrożone — a może i nie mogło być — do myślenia i działania kategoriami myślenia państwowego i nie było w swej masie w tym kierunku nastawione. Wyrażała się w tym wiekowa zależność, bierność i pewność, że o tych rzeczach od długiego szeregu lat myślał i działała za nas zaborca po swojemu i na swoje dobro.
Widok pierwszych godeł państwowych, Białego Orła na tle purpurowym, wywoływał zachwyt, radość, wzruszenie. natychmiast, czy to było w kinie, w teatrze, czy w czasie jakiegoś obchodu, zebrania czy manifestacji, spontanicznie wybuchały okrzyki, wiwaty, rozlegały się pienia chóralne „Jeszcze Polska nie zginęła”, widziało się łzy w oczach, rozpromienienie, radość ogólną.
Ale powoli, z biegiem czasu, gdy to drogie, ukochane godło jakoś zbyt często zaczęło pojawiać się na każdym papierku urzędowym. na wezwaniach podatkowych, na stempelkach i pieczątkach urzędowych, jaśniało co krok nad wejściem do licznych kancelarii czy instytucji państwowych, temperatura uczuć stopniowo chłodła entuzjazm mijał. Z zwłaszcza kiedy trzeba było podążyć do ozdobionego pięknym godłem urzędu skarbowego i wyjąwszy chudą kiesę bulić miłą gotówką podatki, wciąż rosnące — tu już całkowicie mina rzedła.
W mentalności przeciętnego Polaka, gdy kazał płacić Rosjanin lub Prusak, no to przecież był wróg odpowiednio do ciemiężyciela nastawiony. Ale żeby rodak, Polak, ściągał i egzekwował z całą bezwzględnością należności, to jakoś nie bardzo chciało się mieścić w głowach. Przeświadczenie, że własne państwo kosztuje i to nader słono, stanowczo mniej się podobało i mniej trafiało do przekonania.*
Zygmunt Kamiński pochowany został na Powązkach. Na zaprojektowanym przez żonę nagrobku widnieją znamienne słowa:
SŁUŻCIE NARODOWI I SZTUCE PROWADZĄCEJ DO BOGA JAKO ŹRÓDŁA PIĘKNA
Denar Bolesława Chrobrego
Polska Genealogia i Heraldyka
@polska.enealogia / Facebook
24 października 2019 r.
Przyznam, że gdy zdarza mi się zaglądać w różne zakątki internetu, napotykam niekiedy na „intrygujące” wątki.* Tym razem dotyczyło to problemu weryfikacji wizerunku ptaka umieszczonego na denarze Bolesława Chrobrego. Postawiona teza, iż jest to orzeł w fazie lądowania, sprowokowała mnie do krótkiego podsumowania:
O kwestii tytułowej dyskusji — orzeł czy paw — pozwolę sobie napisać trochę szerzej już niedługo (a może trochę później :).
Rozpoczęcie roku akademickiego
1 października
Jutro — 1 października, kolejny raz zabrzmi w murach szacownych uczelni akademicki Gaudeamus igitur — w wolnym tłumaczeniu: So let's be happy! Ta uroczyście odśpiewywana pieśń — z pozoru dostojna — jest w swej treści dość lekka, żeby nie powiedzieć rubaszna, z uwagi na miejscowo swoistą dwuznaczność.
Nie wszystkim wiadomo, że hymn akademików ma tak naprawdę swoje źródło w żakowskiej piwnej „przyśpiewce” niemieckich studentów z XVIII wieku. Jej treść znana jest z wydanego w roku 1781 śpiewnika pt. „Z zagubionych pism nieszczęśliwego filozofa zwanego Florido”.
Wedle literatury przedmiotu studencka piosenka ma być parodią XIII-wiecznej pieśni pokutnej Scribere proposui. Jej oryginał ma znajdować się w archiwach Francuskiej Bibliotece Narodowej.
Minęły niestety te czasy, gdy wykształcenie klasyczne zdobywano już w gimnazjach, ucząc się łaciny i greki. Nauka z pozoru „martwego” języka służyła nie tyle „wyrobieniu” i kulturalnej ogładzie, ale przede wszystkim umożliwiała poznanie korzeni cywilizacji europejskiej.
Wchodzący później w życie obywatelskie młody człowiek miał szansę stać się światłym obywatelem republiki. A skoro mowa o postawie patriotycznej to akcent „republikański” z akademickiej pieśni:
Vivat et res publica,
Et qui illam regit,
Vivat nostra civitas,
Maecenatum caritas,
Quae nos hic protegit!
Wiwat republika,
I ten, kto nią rządzi,
Wiwat nasza godność,
Mecenasów dobroć,
Która nas tu chroni!*
Przy tej akademickiej okazji wywołam znów postać Zygmunta Kamińskiego — profesora Zakładu Rysunku Odręcznego na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej. Jak powszechnie wiadomo profesor Kamiński w roku 1927 przygotował nowy wzór polskiego godła państwowego. Niewielu jednak wie, że w tym samym roku naszkicował także projekt na potrzeby restylizacji godła swojej uczelni. Jego szkic udało mi się pozyskać z rynku antykwarycznego.
Porównując projekt Zygmunta Kamińskiego ze wzorem godła funkcjonującym od roku 1924 do chwili obecnej, a także całkiem świeżo opracowaną formą „uroczystą” znaku, można powiedzieć, że propozycją profesora wydaje się być stylistycznie najciekawsza.
Przy okazji dziwi, że dla znaku Politechniki nie przewidziano właściwej wersji w kontrze — do zastosowań na ciemnych tłach — lecz wykonano tzw. wersję negatywową. Tym samym polski orzeł znów przestał być biały.
Koronacja Jana Olbrachta na króla Polski
arcybiskup gnieźnieński prymas Polski Zbigniew Oleśnicki
Katedra na Wawelu
Kraków 23 września 1492 r.
23 września 1492 roku w krakowskiej katedrze na Wawelu, z rąk prymasa Polski Zbigniewa Oleśnickiego, przyjął koronę trzeci syn Kazimierza Jagiellończyka — Jan Olbracht. W powszechnej pamięci król Olbracht zapisał się niesławną klęską, poniesioną w 1497 roku w wyprawie przeciw lennikowi Rzeczypospolitej — Hospodarstwu Mołdawskiemu.
Jednak choć powracające z ekspedycji wojska koronne faktycznie poniosły dotkliwe straty w zasadzce zastawionej przez Mołdawian, to porażka militarna nie była żadną hekatombą stanu rycerskiego. Wbrew potocznej interpretacji kronikarskiego zapisu* — za króla Olbrachta wyginęła szlachta — polska szlachta nie została wycięta w pień w bitwie pod Koźminem na Bukowinie, lecz ta część jej przedstawicieli, która pozostała w domu — decyzją królewską — utraciła później szlachectwo w wyniku konfiskat majątków za uchylanie się od uczestnictwa w pospolitym ruszeniu.
Trzeba przyznać, że działania militarne podejmowane przez „bitnego” króla miały głęboki sens. Na Bałtykiem podnosiła swoją kolejną głowę hydra Zakonu Krzyżackiego, odmawiając składania hołdu lennego. Gdyby nie przedwczesna śmierć Olbrachta, być może już za jego panowania zostałby wycięty z korzeniami krzyżacko-pruski nowotwór.
Z przeciwległej strony docierała powoli do lenn Korony Królestwa Polskiego ekspansja Imperium Osmańskiego, odcinając je od Morza Czarnego. A to właśnie na osi Morze Czarne — Morze Bałtyckie biegł szlak handlowy, stanowiący podstawę gospodarczego rozwoju Rzeczypospolitej.
Można powiedzieć, że to „grzech zaniechania” braci Olbrachta — Aleksandra Jagiellończyka księcia Litwy oraz Władysława II Jagiellończyka króla Czech i Węgier — nie pozwolił zrealizować skutecznych działań, nie tylko dla obrony Rzeczypospolitej, ale także uwolnienia południowej Europy spod islamskiego panowania osmańskiej Porty.
Można pokusić się o stwierdzenie, że mając w ręku 3 władztwa — Królestwo Polskie, Wielkie Księstwo Litewskie, Królestwo Czech oraz Królestwo Węgier — Jagiellonowie nie wykorzystali z okazji, aby w tej części Europy utworzyć swoje „imperium”.
Oczywiście to duże uproszczenie opisu sytuacji, gdyż duży udział w niezrealizowaniu strategicznych planów miały nie tylko osobiste ambicje Jagiellończyków oraz polityka stronnictw poszczególnych dworów, ale przede wszystkim „wolność” stanu szlacheckiego. Stąd królewska „zemsta” pozbawienia nobilitacji wszystkich uchylających się od powinności wobec króla i królestwa.
Dość krótkie panowanie Jana Olbrachta (1492-1501) przyniosło jednak w królestwie polskim dwie nowości — jedną ze sfery wizerunkowej, a drugą z obszaru finansowego. Pierwszą było przedstawienie korony zamkniętej, którą władca umieścił na pieczęci wielkiej koronnej, co stanowiło wyraz manifestacji ideowej «rex est imperator in regno suo».
Drugą natomiast było wprowadzenie uchwałą sejmu z 1496 r. określenia „złoty polski”, jako jednostki obrachunkowej ustalonej na 30 groszy srebrnych.** Bite w tym czasie monety — denary i półgrosze koronne — nadal posiadały wizerunek korony otwartej.
Agresja ZSRR na Polskę
Nota rządu ZSRR
Moskwa
17 września 1939 r.
Z zakończenia noty rządu ZSRR z 17 września 1939 r.: […] Jednocześnie rząd Sowiecki powziął zamiar wyzwolenia polskiej ludności od złowrogiej wojny, w którą została wpędzona przez jej nierozumne władze i dać jej możliwość życia w pokoju.*
17 września 1939 roku rząd Rosji Sowieckiej przystąpił do konsekwentnego wykonywania tajnych ustaleń układu Ribbentrop-Mołotow, mających na celu likwidację państwa Polskiego. Agresja Rosji przyniosła nie tylko zajęcie terytoriów RP, grabież dóbr kultury, mienia państwowego i prywatnego, ale przede wszystkim eksterminację polskich elit, realizowaną wedle uprzednio przygotowanych list proskrypcyjnych.
Podczas walk zginęło ok. 8.000 polskich żołnierzy, a ponad 10.000 zostało rannych. Do niewoli trafiło 250.000 żołnierzy, z czego ponad 20.000 oficerów zostało zgładzonych. Wedle nadal bardzo szacunkowych obliczeń w wyniku agresji sowieckiej ponad 1.000.000 Polaków zostało poddanych represjom — od zbrodni wojennych, egzekucji, przez aresztowania, deportacje oraz pracę przymusową. Ponad 100.000 osób zmarło tylko podczas deportacji.
Wojna nie wybucha z dnia na dzień, do wojny szykuje się latami. Nie tylko zbrojąc armię, ale także budując propagandowy przekaz. Sączona od początku lat 20 narracja o bękarcie traktatu wersalskiego, czy też o faszystowskim rządzie „jaśniepańskiej” Polski sprawiła, że mniejszościowe nacje na terenach Rzeczypospolitej stawiały bramy powitalne przed wkraczającymi oddziałami wojsk agresora.
Ideowe przesłanie o wyzwoleniu „braci krwi” spod polskie okupacji stoi jednak w sprzeczności z prozaicznie ekonomicznym „interesem”, który uzasadniał dążenie do likwidacji odrodzonej Polski przez Rosję, czego dowód widnieje na sowieckim plakacie propagandowym z roku 1923.
Pomimo upływu prawie 100 lat można stwierdzić, że niewiele się zmieniło, czego najlepszym przykładem są nie tylko rosyjsko-niemieckie projekty «Nord-Stream 1» i «Nord Stream 2», definiowane jako „apolityczne” i całkiem „prywatne”, ale także obecna w języku polityki „europejskiej” oraz mediach narracja o „nacjonalistyczno-konserwatywnym” rządzie i „faszyzacji” Polski. O czym dwa słowa więcej na blogu wiem-jak.com.
Podwyższenie Krzyża Świętego
14 września
Stauroteka odnaleziona w roku 1962 na Ostrowiu Lednickim — centrum władzy wczesnopiastowskiej — odkryta została w pokładach zniszczonego kościoła z początku XI wieku. Stauroteka lednicka to rodzaj małego (5 x 6 cm) relikwiarza puszkowego, w kształcie krzyża równoramiennego, przeznaczony do przechowywania drobnych fragmentów Krzyża świętego. Na złotej płytce umieszczonej na wierzchniej części puszki widnieje krzyżykowe wycięcie ozdobione 4 gwiazdkami oraz chrystogramem, z którego zachowany został drugi człon — XC.
Z uwagi na towarzyszące znalezisku artefakty — m.in monetę cesarza Bazylego II (975-1025) — oraz jego stylizację relikwiarz uznany został za zabytek pochodzenia bizantyńskiego. Hipotetycznie łączony jest z darem otrzymanym przez Mieszka I przy jego chrzcie lub darem Ottona III dla Bolesława Chrobrego. Bez względu jednak na to jaka jest dokładna datacja zabytku, znalezisko stanowi dowód na to, że kształtowanie się państwa wczesnopiastowskiego od samego jego początku związane było z chrześcijaństwem. Można zatem przyjąć, że symbol krzyża jest także wpisany w polską tożsamość narodową.
14 września w liturgii Kościoła Powszechnego obchodzone jest święto Podwyższenia Krzyża świętego. Ustanowiono je już w IV wieku na pamiątkę wystawienia relikwii Krzyża przy poświęceniu Bazyliki Ad Crucem oraz Bazyliki Anastasis w 335 roku. Kościoły wybudowane zostały przez cesarza Konstantyna w Jerozolimie na górze Kalwarii (Golgota) na okoliczność odnalezienia Krzyża świętego przez jego matkę św. Helenę w 326 roku. Odnaleziony krzyż podzielony został na trzy części i darowany kościołom w Jerozolimie, w Rzymie i Konstantynopolowi. W kolejnych wiekach drobne części relikwii przekazano innym kościołom w Europie.
Niewielu wie, że jedna z największych relikwii Krzyża świętego przez prawie 600 lat znajdowała się w lubelskim kościele Dominikanów. Przywieziona została do Lublina w 1420 roku przez biskupa Andrzeja — dominikanina i ówczesnego pierwszego biskupa kijowskiego obrządku łacińskiego. Stanowiła ona część wiana księżniczki bizantyńskiej Anny — żony księcia kijowskiego Włodzimierza, poślubionej po jego chrzcie w 988 roku — przywiezionego przez nią z Konstantynopola do Kijowa. 400 lat później, po chrzcie Litwy, Iwan książę Holszański utworzył z polecenia księcia Witolda w Kijowie diecezję katolicką. Z uwagi na konflikt księcia Witolda z moskiewskim metropolitą Cyprianem, relikwia Drzewa Świętego podarowana została przez księcia Iwana katedrze katolickiej w 1397 roku.
W 1420 roku metropolię litewsko-kijowską objął promoskiewski metropolita Focjusz, uzyskując tym samym status metropolity Wszechrusi. Jego antykatolicka działalność była na rękę księstwu Moskiewskiemu, walczącemu z Litwą o schedę po Rusi Kijowskiej. Celem zapobieżenia przejęcia świętej relikwii przez Focjusza i przekazania jej Moskwie, biskup Andrzej wywiózł ją do Lublina. Umieszczona w tajemnicy w dominikańskim klasztorze została ujawniona dopiero po Unii lubelskiej w 1569 roku. Relikwia Drzewa Krzyża Świętego przetrwała w Lublinie najazdy kozackie, szwedzki potop oraz rabunki rosyjskie podczas kolejnych zaborów. Nawet w latach I i II wojny światowej oraz ciężkiej komuny nikt nie wyciągnął po nią ręki. W nocy z 9 na 10 lutego 1991 roku została skradziona w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach.
Akt utworzenia powiatu
Reforma Samorządu Terytorialnego
1 stycznia 1999 r.
Na podstawie reformy administracyjnej, przeprowadzonej w Polsce w roku 1999, wprowadzono 3-stopniową strukturę podziału terytorialnego. Utworzono 16 województw (z dotychczasowych 49) oraz 315 powiatów.
Nowo powstałe jednostki samorządowe otrzymały poświadczenia „przekazania odpowiedzialności za sprawy publiczne o znaczeniu lokalnym” w postaci okazjonalnych aktów. Wręczono je uroczyście przedstawicielom władz samorządowych 23 listopada 1998 roku na Zamku Królewskim w Warszawie.
Akty te wiszą dumnie na ścianach wielu urzędów do dziś. Nikt jednak nie zadał sobie pytania, dlaczego na oficjalnym dokumencie, pieczętowanym urzędową pieczęcią Rady Ministrów, w dziewiątym roku odzyskanej suwerenności państwowej — jak to nadmienia treść aktu — Rzeczpospolita Polska sygnowana jest herbem niewiadomej proweniencji. Pusta tarcza herbowa bez godła z literami RP, w połączeniu z „klepsydrową” gałązką, robi zaiste żałobne wrażenie.
Powstanie nowych jednostek samorządowych — w szczególności powiatów — stało się też niestety nie tylko okazją do „wywijania orła”, ale także do „łapania ryb w mętnej wodzie” przy projektowaniu ich symboli, o czym dwa słowa na blogu wiem-jak.com.
Cecylia Renata Habsburżanka
koronacja na królową Polski
kościół św. Jana w Warszawie
13 września 1637 r.
12 września 1637 roku w kościele św. Jana w Warszawie król Polski Władysław IV Waza poślubił Cecylię Renatę Habsburżankę — córkę cesarza Ferdynanda II Habsburga. Następnego dnia odbyła się jej koronacja na królową Polski.
Na rewersie okolicznościowego medalu ślubnego przedstawiono orła polskiego z rodowym herbem Wazów oraz cesarskiego dwugłowego orła Habsburgów z rodowym herbem Babenbergów. W legendzie otokowej umieszczono napis:
+ REGALES AQUILAE PROGENERANT AQUILAM. MDCXXXVII
Zgodnie z sentencją — Królewskie orły rodzą orła — 3 lata później przyszedł na świat królewski syn Zygmunt Kazimierz. Niestety królewicz zmarł w wieku 7 lat.
Dekret o przeprowadzeniu reformy rolnej
Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego
6 września 1944 r.
Dziś mija 75 lat od ogłoszenia Dekretu o przeprowadzeniu reformy rolnej, na mocy którego przeprowadzono na ziemiach państwa polskiego bezprecedensową grabież ziemi. Po lipcowym zamachu na obowiązującą ówcześnie konstytucję Rzeczypospolitej — określoną jako „faszystowska”, na legalne władze państwa — jako „samozwańcze”, na administrację krajową — jako „reakcyjną agenturę”, na obywateli — nazwanych „zdrajcami narodu”, „warchołami” i „wrogami demokracji” — we wrześniu dokonano zamachu na konstytucyjne prawo własności.
Warto ponownie przypomnieć, że na podstawie dekretu niekonstytucyjnej — niewybranej przez naród — tzw. Krajowej Rady Narodowej, założonej przez członków komunistycznej Polskiej Partii Robotniczej, utworzono samozwańczy Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego. Komunistyczna agentura, instalując w Lublinie „nowy” rząd w 1944 roku, odrzuciła Konstytucję kwietniową z roku 1935, przyjmując za obowiązującą Konstytucję marcową z roku 1921. „
Prawo” wprowadzane przez KRN pod osłoną sowieckich bagnetów złamało tym samym podstawową zasadę Konstytucji marcowej (Art. 1) o zwierzchniej roli Narodu nad wszelkimi organami, wybieranymi w drodze demokratycznych wyborów, a nie w wyniku czyjejkolwiek uzurpacji.
Na mocy dekretu o reformie rolnej dokonano grabieży majątków, stanowiących własność ziemiaństwa — warstwy społecznej zdefiniowanej przez komunistyczną propagandę jako „klasa obszarnicza”. Prawdziwym celem reformy nie było jednak uzdrowienie ustroju rolnego państwa — czego konsekwencje widać do dziś — lecz tak naprawdę zniszczenie tej części społeczeństwa, która stanowiła zagrożenie dla wprowadzanego na sowiecką modłę „nowego porządku”.
Zniszczoną podczas okupacji niemieckiej i sowieckiej tkankę społeczną (intelektualną, urzędniczą, wojskową), zastępowano „nowymi kadrami”, albo bezpośrednio z Moskwy, albo z tzw. „społecznego awansu”. Realizowana w Polsce rewolucja społeczna i kulturowa oparta została nie tylko o zmianę granic państwa — odcięcie obszarów o silnych tradycjach patriotycznych — ale przede wszystkim pozbawienie źródła utrzymania tych grup społecznych, których niezależność ekonomiczna mogłaby być źródłem przewagi konkurencyjnej nad nowymi „elitami” komunistycznej PRL.
Wydawałoby się, że 45 lat później czerwcowa „Wolność '89”, przywrócona bezkrwawo kartką wyborczą, oznaczać będzie nie tylko odbudowę demokratycznego państwa prawa, zwycięstwo historycznej prawdy lub polityczne rozliczenie, ale przede wszystkim sprawiedliwość i naprawienie krzywd.
Widomym tego symbolem miało być przywrócenie korony na głowie orła w herbie RP, konstytucyjną nowelą z grudnia 1989 roku, na mocy której ustanowiono, że:
„Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”.
Minęło kolejne 30 lat, a konsekwencje PKWN-owskich dekretów trwają nadal. A przecież w kwietniu 1998 roku Senat RP podjął uchwałę o uznaniu ciągłości prawnej między II RP a III RP oraz stwierdził brak mocy prawnej wszelkich aktów normatywnych, wydanych przez niesuwerennego prawodawcę w latach 1944—1989, które naruszały podstawowe prawa obywatelskie.*
Z przykrością można stwierdzić, że działania podejmowane na przeciągu ostatnich 3 dekad przez władze państwa polskiego — w szczególności za rządów premiera Waldemara Pawlaka — połączone z postawą administracji samorządowej, sprowadziły je do roli… pasera.
Dom rodziny Boduszyńskich oraz dobra należące do ich majątku Chojno Nowe, do dziś nie zostały zwrócone prawowitym właścicielom. Wstyd, żeby nie powiedzieć… — hańba.
Agresja Niemiec na Polskę
Wybuch II wojny światowej
1 września 1939 r.
Carl von Clausewitz: Wojna jest tylko kontynuacją polityki innymi środkami.*
Adolf Hitler do Galeazzo Ciano: Jest pan południowcem i nigdy nie zrozumie pan, jak bardzo mi, jako Niemcowi, potrzebne jest drewno z polskich lasów.**
Coroczne obchody wybuchu II wojny światowej skupiają się zwykle na podkreślaniu traumy, której doznało nowo odrodzone państwo polskie oraz osobiście miliony obywateli Rzeczypospolitej. I słusznie, bo nie ma rodziny w Polsce, której nie dotknęłoby wojenne nieszczęście. Umyka jednak w tak przedstawianej analizie podstawowa kwestia — co tak naprawdę było przyczyną wojny? Wojna nie wybucha bowiem z dnia na dzień, a wojska nie da się uzbroić w tydzień, miesiąc, ani nawet w rok.
Warto przypomnieć, że w latach 1929-1933 przez świat kapitalistyczny przewalił się tzw. Wielki kryzys. Odczuły to także Niemcy, obciążone dodatkowo dotkliwymi reparacjami za I wojnę światową (zadłużenie związane z odszkodowaniami na rzecz Francji spłaciły Niemcy dopiero w roku 2010). A jednak w ciągu kolejnych lat gospodarka III Rzeszy wygenerowała wiele przełomowych rozwiązań technologicznych. Już po 6 latach od objęcia przez Hitlera urzędu kanclerza w roku 1933 państwo niemieckie było gotowe rozpocząć wojnę.
Być może sekret dotyczący przyczyny wojny tkwi w odpowiedzi na pytanie, kto miał interes w jej wywołaniu, a dokładniej — kto „zainwestował” w Niemcy po I wojnie światowej?
Czy była to Sowiecka Rosja, która po „wygonieniu” przez Franco jej agentury z Hiszpanii aż do czerwca 1941 roku „futrowała” surowcami Niemcy, by w końcu sprowokować militarny konflikt w Europie i uzyskać pretekst do „przyjścia z pomocą” zagrożonym wojną proletariuszom?
A może były to Anglia i Francja, które postawiły na Niemcy jako „przedmurze Europy” przed niechybnie nadciągającą nawałą bolszewizmu, gdy ich obserwatorzy wojskowi, obecni na pokazowych manewrach Armii Czerwonej w pod Kijowem w 1935 roku, zdali sobie sprawę ze skali ofensywnych zdolności militarnych Rosji Sowieckiej?
A może tak naprawdę „ojcem” wojny był nie do końca bezimienny światowy kapitał, który w rozwoju gospodarki niemieckiej upatrywał najszybszego sposobu na odrobienie strat finansowych poniesionych podczas kryzysu? To Plan Dawesa (1924) oraz Plan Younga (1929) uczyniły z państwa niemieckiego maszynkę do zarabiania pieniędzy.
Taką tezę zdaje się potwierdzać także powojenna historia Niemiec, przed którą ostrzegał premier Rządu RP w Londynie Stanisław Mikołajczyk już w 1943 roku:
Pragnę szczególnie podkreślić konieczność obrony Europy powojennej przed hegemonią gospodarczą Niemiec, która stwarza podstawy hegemonii politycznej i wojskowej. Chcąc uniknąć hegemonii gospodarczej Niemiec w Europie, na którą Niemcy liczą nawet na wypadek przegranej wojny, sądząc, że ewentualna niezgoda wśród zwycięzców, przestawienie gospodarcze dokonane przez Niemców w czasie wojny w krajach okupowanych i t.p. stworzą te możliwości. […]***
Powtórzę zatem swój wpis z roku 2015 („Schulzerei” — czyli: niemiecki bezwstyd, Aktualności 2015-2), że brak pełnego finansowego rozliczenia Niemiec po II wojnie światowej, doprowadził do sytuacji, gdy ponownie stały się hegemonem Europy. Państwo, które rozpętało wojnę — najstraszliwszą w skutkach dla Polski — w wyniku powojennego układu tak naprawdę stało się największym beneficjentem nowego europejskiego ładu. Polsce natomiast — na co wskazuje szczególnie historia ostatnich 30 lat „wolności” — przydzielono w Europie wyłącznie status klienta — i to 2 kategorii.
Moim — oczywiście całkiem prywatnym — zdaniem, Niemcy są wieczystym moralnym, politycznym i finansowym dłużnikiem Europy i jako państwo nie powinny istnieć w kształcie, który powstał po II wojnie światowej. Jedyną dopuszczalną prawnie formą mogło być ustanowienie odrębnych państw niemieckojęzycznych (nie większych od Austrii), połączonych ewentualnie unią gospodarczą i monetarną — na kształt Beneluxu. Zjednoczenie Niemiec w roku 1990 uznać należy za projekt zdecydowanie bardziej biznesowy niż polityczny, gdyż ponownie stworzyło podstawy do odbudowywania przez światowy kapitał gospodarczej hegemonii Niemiec w Europie.
Tylko specyficznie rozumiany „interes” globalnego kapitału wyjaśniać może fakt, że państwo odpowiedzialne za doprowadzenie do światowej tragedii otrzymuje rocznie od USA wielomiliardowe finansowanie za utrzymywanie na swoim terytorium baz oraz instalacji militarnych amerykańskiej armii. Kuriozalne jest także to, że projekt ekspansji niemieckich firm w Polsce działa od lat 90. tak sprawnie, iż na utrzymanie niemieckiej gospodarki pracują obecnie nawet wydatki konsumpcyjne polskich rodzin, finansowane z rządowego programu 500+.
Historia uczy zatem, że prawdziwymi „ojcami” wojen są nie tyle niewyżyci wojskowi, czy też ideologiczni „führerzy”, co najczęściej finansowi demiurgowie, których celem jest wyłącznie pomnażanie zysków, bez oglądania się na los państw oraz ich obywateli. Jeśli zatem wojna stanowi tak naprawdę jedno z narzędzi uprawiania polityki gospodarczej to za jej skutki nie wystarczy wyłącznie okazjonalne «Przepraszam». Za rachunkiem sumienia oraz aktem skruchy (żalem za grzechy) winno iść nie tylko mocne postanowienie poprawy, ale także zadośćuczynienie, znane w polityce pod pojęciem «Reparacji».
Mobilizacja powszechna
Obwieszczenie Prezydenta RP
30 sierpnia 1939 r.
Z treści Obwieszczenia Prezydenta RP z dn. 30.08.1939 r.:
Obwieszczenie mobilizacji. Prezydent Rzeczypospolitej zarządził mobilizację powszechną. W wykonaniu powyższego w porozumieniu z właściwymi ministrami zarządzam co następuje: […] 1-szym dniem mobilizacji jest: czwartek 31 sierpień 1939 r.*
Komentarz:
Ostatnie dni lata 1939 roku zmieniły bieg życia ówczesnych obywateli Rzeczypospolitej. 26 letni podporucznik piechoty Mieczysław Boduszyński — prywatnie mój dziadek po stronie mamy — zmobilizowany został 1 września w Chełmie. Jako dowódca plutonu k.m. przydzielony został do 21. Samodzielnej Kompanii Karabinów Maszynowych i Broni Towarzyszącej.
6 września przerzucony wojskowym eszelonem z Chełma pod Dęblin dołączył z kompanią do 39 Dywizji Piechoty, broniącej przepraw i mostów na odcinku Wisły od Dęblina do Kazimierza Dolnego. 14 września kompania wraz z dywizją wycofana została w kierunku Chełma, a 17 września przyłączona została do jednostek Frontu Północnego gen. Stefana Dęba-Biernackiego.
19 września włączony wraz ze swoim plutonem k.m. do 6. Pułku Strzelców Podhalańskich uczestniczył w starciach podczas drugiej bitwie pod Tomaszowem Lubelskim. Działania wojenne zakończył 24 września pod Suchowolą po decyzji dowództwa sztabu o kapitulacji i rozwiązaniu pododdziału.
Opis niespełna 4 tygodniowego szlaku bojowego utrwalony został w jego osobistych „zapiskach z dołka strzeleckiego”:
piątek, 1 września 1939
Przyjechałem do Chełma do pułku i zameldowałem się w dowództwie, w celu otrzymania przydziału. Zostałem przydzielony do 21-ej Samodzielnej Kompanii Karabinów Maszynowych i Broni Towarzyszącej, pod dowództwem porucznika Marszałka. Tego samego dnia w nocy zaczęliśmy mundurować zmobilizowaną naszą kompanię.
sobota, 2 września 1939
Kompania wymaszerowała na kwatery do Żółtaniec, o parę kilometrów za Chełmem i w dalszym ciągu zbroiła się i organizowała. Na noc zostałem wysłany do kucia koni kompanijnych.
niedziela, 3 września 1939
W południe nadleciał nad wieś niemiecki samolot bombowy, niestety nie mieliśmy jeszcze wydanej amunicji do karabinów maszynowych. […]
poniedziałek, 4 września 1939
W dalszym ciągu organizacja kompanii. Dostałem pod swoje dowództwo II pluton, a jako swego zastępcę podchorążego Leszczyńskiego. Po południu odebrał od naszej kompanii przysięgę major Sochacki.
wtorek, 5 września 1939
Udało mi się wyrwać autem na parę godzin do domu. W domu wszystko w porządku, tylko wszyscy zdenerwowani częstymi nalotami. Przy okazji kupiłem sobie konia z Kulika, bo mój fasowany wierzchowiec do niczego i o mało już mi kości nie połamał. Do kompanii powróciłem wieczorem a o 24-ej już zostałem wysłany z plutonem na stację do Chełma, celem zorganizowania obrony przeciwlotniczej dla naszej kompanii, która miała się załadować rano.
środa, 6 września 1939
Załadowanie i odjazd kompanii w kierunku Lublina. Przed Lublinem zatrzymano nas z powodu uszkodzenia torów przez lotnika, przez Lublin przejeżdżaliśmy w nocy.
czwartek, 7 września 1939
Dojechaliśmy transportem tylko do stacji Gołąb, gdzieśmy się wyładowali i zajęli kwatery. Zostałem wyznaczony na kwatermistrza.
piątek, 8 września 1939
Od rana zajęliśmy stanowiska obrane nad brzegiem Wisły, na odcinku ca 7 km między Puławami a Dęblinem. Od wieczora zaczęli się przeprawiać przez Wisłę w bród uciekinierzy i żołnierze z dywizji rozbitych na tamtej stronie Wisły. Bród leżał naprzeciw stanowisk mojego plutonu, widok i wrażenie tej „przeprawy” fatalne.
czwartek, 14 września 1939
Przez wszystkie te dni ubezpieczaliśmy odcinek Wisły wyznaczony nam, słysząc bezustanne bombardowanie artylerią i samolotami Dęblina i Puław przez Niemców, chcących przejść na naszą stronę. Sami nie mieliśmy do czynienia z nieprzyjacielem, który stał o 2 km od przeciwległego brzegu Wisły. Raz tylko został wysłany z mojego plutonu patrol „cywilny” — podchorąży Leszczyński i starszy legionista Drylski — na drugi brzeg Wisły, który stwierdził obecność nieprzyjaciela.
W czasie tych kilku dni wyłowiliśmy z Wisły cztery samochody wojskowe, cztery działka przeciw pancerne, kilka aparatów telefonicznych i większą ilość broni ręcznej i maszynowej, wszystko to odesłaliśmy do Puław, gdzie mieli się organizować wszyscy uciekinierzy z tamtej strony Wisły, zatrzymaliśmy tylko dla siebie jeden samochód, jedno działko przeciw pancerne i trzy karabiny maszynowe stwarzając piąty pluton karabinów maszynowych, który otrzymał starszy sierżant Ostrowski. Kompania liczyła teraz pięć plutonów k.m. — po trzy karabiny w plutonie — jeden pluton sztokesów i jedno działko przeciw pancerne. Podczas pobytu naszej kompanii nad brzegiem Wisły nastąpiła pierwsza dezercja i to z mojego plutonu, mianowicie jednego wieczora zniknął w niewiadomy sposób karabinowy czwartego karabinu, kapral Mulik — Rusin.
Wieczorem z rozkazu dowództwa opuściliśmy stanowiska i kompania miała się udać do miejscowości Dębiny. W chwili odmarszu kompanii z miejscowości Gołąb otrzymałem rozkaz powrotu nad brzeg Wisły i zabrania działka p.panc., które pozostawiła tam jego obsługa nienależąca do naszej kompanii a tylko czasowo przydzielona, korzystając z ciemności podczas schodzenia ze stanowisk kompanii obsługa ta zwiała. Udałem się po to działko ze starszym legionistą Drylskim, kucharzem i parą koni zapasowych od kuchni. Droga była fatalna, bo prowadziła przez las przy zupełnych ciemnościach i licznych starych i nowych okopach oraz wszelkiego rodzaju dołach.
Żadnego światła zapalać nie mogliśmy, ani zbyt głośno zachowywać, bo już na przeciwległym brzegu Wisły dawał się słyszeć ruch wojska niemieckiego szykującego się do przeprawy i co chwilę oświetlali rzekę i obydwa brzegi rakietami. Po wielu kłopotach i trudnościach udało się nam wyprowadzić działko z lasu i dojechaliśmy do Gołębia wypełniając rozkaz. Kompanii już tam nie zastałem, więc według polecenia skierowałem się w kierunku miejscowości Bonów, gdzie miałem znaleźć kompanię, która miała się tam zatrzymać na odpoczynek i kolację.
Ani w drodze, ani w Bonowie kompanii nie zastałem a co gorsze nie znając okolicy — nie znałem dokładnie drogi do Dębiny — ostatecznego celu naszej kompanii. Map też nie miałem. W Bonowie spotkałem kompanię piechoty porucznika Okonia, która tam się zatrzymała nie znając dalszej drogi także do Dębin. W końcu zdecydowałem się na jedną z trzech dróg wychodzących z Bonowa i pomaszerowałem sam ze swoim działkiem, przy którem już konie ustawały, trasą: Bonów — Borysów — Żyrzyn — Dębiny. Droga okazała się właściwą.
Jadąc z Bonowa przez las oświetlili Niemcy w niewytłumaczony dla nas sposób naszą drogę i zaraz rozerwały się obok nad nami dwa szrapnele, na szczęście nieszkodliwie dla nas. Przez cały czas począwszy od Borysowa spotykaliśmy nasze oddziały wszelkich rodzajów broni zdążające drogą do Dębin. W końcu rankiem, przejeżdżając przez las, jak się okazało pod Dębinami, natknąłem się na naszą kompanię. Wszyscy myśleli, że zaginąłem już gdzieś z tym przeklętym działkiem, a z kompanią nie mogłem się spotkać w Bonowie, ponieważ zmylili drogę i pomaszerowali zupełnie inną trasą i dopiero po dłuższem błądzeniu dostali się do Dębin.
piątek, 15 września 1939
Po krótkim odpoczynku, kompania dalej trasą: Wolica — Wola Osiecka — Abramów — Michałków — Samoklęski — Lubartów — Łęczna. Od Abramowa maszerowaliśmy nocą, przyczem złapała nas w drodze fatalna burza z deszczem tak, że kompletnie nic nie było widać, no i przemokliśmy solidnie. Do Łęczny dotarliśmy 16-go rano.
sobota, 16 września 1939
W Łęcznie całodzienny postój. Bezskutecznie próbowałem skomunikować się z domem, ponieważ poczta i telefon były nieczynne a posłańca nie mogłem nigdzie znaleźć. Wieczorem otrzymaliśmy rozkaz maszerowania w kierunku na Siedliszcze. Znając tutejsze drogi otrzymałem rozkaz prowadzenia kompanii. Przy przejściu szosy włodawskiej pod Korybutową Wolą opuściłem kompanię chcąc wpaść do domu. Do domu przyjechałem o 10-ej wieczór i zastałem tam wszystkich […] Po pół godzinie wyjechałem z domu i przyłączyłem się do kompanii w Siedliszczu.
niedziela, 17 września 1939
Z Siedliszcza poprowadziłem kompanię przez Mogilnicę, Święcicę, Pniówno, Kozią Górę do Sawina, gdzieśmy przymaszerowali o 7-ej rano. W godzinę potem otrzymaliśmy rozkaz marszu do Pawłowa, a więc tą samą prawie drogą z powrotem. Znając drogę prowadziłem w dalszym ciągu kompanię przez Kozią Górę, Święcicę, Bezek do Pawłowa. W Bezku zrobiliśmy postój, spotkałem tam Pana Bormana. Przechodząc przez szosę lubelską dałem przejeżdżającemu oficerowi kartkę do domu z wiadomością o sobie — ciekawym czy doszła? W Pawłowie stanęliśmy przed wieczorem i zaraz zajęliśmy stanowiska z karabinami zamykając wszystkie drogi. Byliśmy ubezpieczeniem dowództwa armii generała Biernackiego.
poniedziałek, 18 września 1939
W południe wybuchł w kwaterach mojego plutonu pożar wywołany prawdopodobnie nieostrożnym strzałem w strzechę stodoły podczas przestrzeliwania karabinów. Pomimo akcji ratunkowej spłonęło kilka zabudowań. Wieczorem ruszyliśmy w dalszą drogę i po całonocnem kręceniu się po lasach w „egipskich” ciemnościach, stanęliśmy nad ranem w lesie koło Rejowca.
wtorek, 19 września 1939
Zaraz po zatrzymaniu się kompanii w lesie otrzymałem rozkaz zameldowania się ze swoim plutonem w dowództwie 6-go pułku Strzelców Podhalańskich, dokąd zostałem przydzielony razem z 1-ym plutonem ppor. Jagielskiego. Po południu zajęliśmy całym pułkiem liczącym ca. 300 ludzi, stanowisko koło Krupego, gdzie zostaliśmy w ciągu jakichś dwóch godzin ostrzeliwani szrapnelami przez Niemców, jednak nieprzyjaciela nigdzie nie widzieliśmy.
sobota, 23 września 1939
Począwszy od 19-go jesteśmy w ciągłym ruchu w kierunku na Siennicę — Drewniki — Podwysokie — Wolicę Uchańską — Cieszyn — Żuków — Miączyn — folw. Niewirków, spotykając co pewien czas nieprzyjaciela i wiążąc się z nim ogniem. Z Niewirkowa ruszyliśmy się dalej krążąc bezustannie po okolicy i starając się wydostać z koła jakiem otoczyli nas Niemcy. Przeszliśmy Kolonię Wolicę — Łabunie — Potoczek i Suchowolę.
Do poważniejszego starcia doszło w rejonie Kolonii Wolica a potem pod Łabuniami. Niestety po chwilowych powodzeniach ciągle cofaliśmy się napotykając znowu nieprzyjaciela zamykającego nam drogę. Do Suchowoli przyszliśmy w nocy i natknęliśmy się na nieprzyjaciela. Po dość długiem wzajemnem ostrzeliwaniu się, które jednak nie pozwoliło na zorientowanie się w położeniu własnem i nieprzyjacielskich sił, natarliśmy — niestety nieprzyjaciel odparł natarcie zwiększając ogień artyleryjski i z broni maszynowej.
niedziela, 24 września 1939
Dowództwo zarządziło wycofanie się, jednakże z lewego skrzydła wpadła na nas uciekająca nasza kawaleria i wznieciła popłoch, wojsko zaczęło uciekać natykając się ciągle na ogień nieprzyjaciela i zostawiając sporo zabitych i rannych. W bitwie tej pozostał mi już tylko jeden karabin maszynowy, ponieważ dwa pozostałe zepsuły się pod Łabuniami wskutek deszczu i zanieczyszczeń, karabin ten brał udział w akcji a nawet celowniczy jego st. legionista Lipiec, został ranny w twarz pociskiem. Karabin ten udało mi się przy pomocy pod porucznika Maja i starszego legionisty Drylskiego ściągnąć ze stanowiska i w ogólnym popłochu załadować na taczankę i wycofać się za uciekającem wojskiem.
Podczas wycofywania się, gdy już zmęczony zacząłem pozostawać w tyle, udało mi się złapać kawaleryjskiego konia, który wyratował mnie z tej opresji. Na koniu tym dogoniłem swoją taczankę, a następnie przyłączyłem się do kawalerzystów zmieszanych z resztą wojska, zdaje się, że był to 20-ty pułk ułanów. W pewnym momencie jednak kawaleria prażona silnym ogniem karabinów maszynowych i pościgowym ogniem artylerii zerwała się do gwałtownej ucieczki, mój koń widząc szalony bieg całej masy koni poniósł mnie, nie dając mi możności zatrzymania się ani skierowania go w którąkolwiek stronę.
Szczęśliwie przebyłem tę drogę zupełnie odsłoniętą od strony nieprzyjaciela, niezaczepiony przez żadną z kul, które gwizdały ze wszystkich stron — przejeżdżając drogą trudną do wyobrażenia z powodu licznych wyrw i parowów. Dojechałem tak wraz z kawalerią w głąb lasu, gdzieśmy się zatrzymali, chociaż w dalszym ciągu gonił nas ogień artyleryjski. Wkrótce kawaleria ruszyła dalej a ja zatrzymałem się chcąc zaczekać na swoją taczankę, która rzeczywiście wkrótce nadjechała. Połączyliśmy się więc i ruszyliśmy w ślad za kawalerią nie spotykając jej już jednak nigdzie.
Dowiedzieliśmy się za to od chłopów myszkujących po lesie, że cały ten las otoczony przez Niemców i nie ma mowy o przedostaniu się z taczanką. Postanowiłem więc taczankę wraz z bronią schować w lesie i próbować w samotrzeć przedarcia się przez linie niemieckie. Wzięliśmy tylko ze sobą konie, chcąc posługiwać się niemi jak długo tylko się da — obawiam się jednak, że sprawią nam one dużo kłopotu, bo Drylski jeszcze nigdy w życiu konno nie jeździł, a poza tem ciągle będziemy ocierali się o Niemców — boję się więc, żeby nas nie zdradziły. No ale będzie co Bóg da, w każdym razie rzucać mundurów i przebierać się w cywilne ubranie, co dałoby nam prawie zupełne bezpieczeństwo, nie chcemy.
Mamy zamiar udać się w kierunku północnym przechodząc między Szczebrzeszynem a Zamościem, potem w kierunku Krasnegostawu i Rejowca. Tam mamy zamiar zatrzymać się w lasach i skoczyć do domu dla zasięgnięcia informacji o położeniu naszych i niemieckich wojsk i jeżeli się da przedzierać się w kierunku Warszawy do którejś z armii polskich, żeby dalej walczyć. […]
Pisane w dołku strzeleckim pod Łabuniami i w lesie pod Szewnią.*
Mieczysław Boduszyński mógł mówić o podwójnym szczęściu, gdyż nie tylko on sam przeżył kampanię wrześniową, ale także jego rodzina przetrwała frontową „wizytę” sowieckich oddziałów w podlubelskim majątku Chojno Nowe. Po parodniowym pobycie sowieckiej jednostki sztabowej, przedstawiciele robotniczo-chłopskiej „armii wyzwolicieli” wyjechali.
Właściciele ograbieni zostali ze wszelkich oznak „pańskości” — biżuterii, zegarków i innych precjozów — a ich majątek wyzwolony z inwentarza ruchomego i żywego. Zrządzeniem Opatrzności Bożej nikt z przebywających we dworze nie został uwolniony od życia lub też wywieziony „na wolność” na Syberię.
Kolejne lata wojny to nie tylko ciężka praca w 220 hektarowym majątku rolnym na potrzeby kontyngentów nałożonych przez niemieckie władze okupacyjne, ale także działalność w podziemiu zbrojnym w Obwodzie AK Lublin Powiat — jako podoficer był dowódcą placówki terenowej.
Mój dziadek dzięki Bogu przeżył wojnę — choć za sprawą miejscowego landrata trafił także do obozu pracy SS w podlubelskich Trawnikach — jednak nie doczekał ani „wolnej” Polski, ani powrotu do rodzinnego majątku. Wypędzony w 1944 roku komunistycznym dekretem ze swojego domu przeniósł się z rodziną do Poznania, gdzie zmarł w roku 1972.
Z przykrością muszę ponownie napisać, że choć od zakończenia wojny minęło 74 lata — prawie 3/4 wieku — to niestety jej konsekwencje, utrwalone PRL-owskim bezprawiem i honorowane decyzjami administracji państwowej i samorządowej „wolnego” państwa, trwają do dziś.
Bielik (Haliaeetus albicilla)
Gniazdo
Łotwa
Już po raz drugi można zaobserwować postępującą „dekompozycję” gniazda bielików po sezonie lęgowym. Bardzo prawdopodobnym jest — z uwagi na obserwowane zachowania — że może to być zamierzone działanie „starych” orłów, celem wyproszenia „młodych” z domu, a także efekt wyładowania głodowej frustracji „młodych”, oczekujących wciąż na dokarmianie. Miejmy jednak nadzieję, że w październiku będzie okazja znów zobaczyć pracę nad odbudowywaniem gniazda (patrz: „Orle gniazdo odbudowane” — Aktualności 17.12.2018).
Ustawa o godłach i barwach RP
1 sierpnia 1919 r.
Powstanie Warszawskie
1 sierpnia 1944 r.
Pozwolę sobie tym razem „nietypowo” nawiązać do wydarzeń zapisanych na kartach polskiej historii pod datą 1 sierpnia. Najbardziej pamiętna jest oczywiście rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego 1944. Mniej znany, choć aktualny z uwagi na rocznicę 100-lecia, jest 1 sierpnia 1919 — data uchwalenia pierwszej ustawy o godłach i barwach Rzeczypospolitej Polskiej. Co może łączyć te dwa momenty z historii Polski? Jedno — walka o Polskę.
Powstanie w Warszawie miało wyzwolić stolicę Polski spod 5-letniej okupacji Rzeszy Niemieckiej. Stanowiło także akt militarno-polityczny, świadczący o woli samostanowienia polskiego narodu wobec wkraczającej na tereny Polski armii Rosji sowieckiej wraz z komunistyczną agenturą PKWN.
Ustawa o symbolach Rzeczypospolitej powstawała także w czasie wojny prowadzonej z Rosją bolszewicką, stąd ustanawiane znaki państwowe miały charakter „tymczasowy”. Świadczy o tym treść artykułu 1:
Dopóki nie zostaną ustalone granice Państwa Polskiego i dopóki konstytucja nie określi godeł, barw państwowych […]
Nie tylko kształt terytorialny, ale także ustrojowy odradzającej się Polski nie był jeszcze ostatecznie uformowany. To w walce frontowej rozstrzygały się losy, czy Rzeczpospolita będzie państwem federacyjnym na kształt unii wielu narodów — związanym z Litwą, Białorusią i Ukrainą — czy też państwem złożonym wyłącznie z ziem etnicznie polskich.
Dlaczego zatem pozwoliłem sobie połączyć ideowo te dwie daty? Otóż dlatego, że dyskusja o symbolach państwowych, wywołana przy okazji obchodów jubileuszu 100-lecia odzyskania Niepodległości, skupiała się głównie — jeśli nie wyłącznie — na ich wizerunku. Omawiano kwestie zgodności wzoru orła z zasadami heraldyki, polemizowano z obowiązującym kształtem korony — heraldycznej otwartej — wskazując na zamkniętą z krzyżem, obecną w godle z roku 1919, jako właściwszą, czy też wreszcie zastanawiano się nad zdefiniowaniem odcienia czerwieni polskiej flagi — amarant, cynober, a może karmazyn. Dodatkowo bezpodstawnie podważano autorstwo projektu godła prof. Zygmunta Kamińskiego z roku 1927.
Nie brano natomiast w ogóle pod uwagę kwestii najistotniejszej: idei państwa. Wydawałoby się bowiem, że przed przyjęciem symboli państwowych warto byłoby odpowiedzieć sobie najpierw na pytanie — jakim państwem jest lub ma być Rzeczpospolita? Jakie wartości leżą u jej ustrojowych podstaw? Dopiero po udzieleniu jasnej odpowiedzi można ustanowić znaki, które będą znakiem tożsamościowym nie tylko państwa, ale także narodu.
Dlatego ponownie przywołam treść referatu Zbigniewa Makarewicza** sprzed 30 lat, wygłoszonego na konferencji „Niezależne Forum Kultury”, zorganizowanej przez Uniwersytet Warszawski w roku 1989. Tytułem zachęty do lektury cytat z rozdziału „Krótka historia amnezji”:
1 kwietnia 1989 roku uczestniczyłem w konferencji „Niezależne Forum Kultury”, która zgromadziła w Auli Uniwersytetu Warszawskiego ludzi kultury i polityków ówczesnej opozycji. W swoim przemówieniu zaproponowałem, aby nie stosować określeń: „rząd” (PRL) i „opozycja”, ponieważ Rząd jest w Londynie, a w kraju mamy opozycję uzbrojoną (PZPR) i nieuzbrojoną (NSZZ „Solidarność”). Już wtedy okazało się, że takie postawienie sprawy było nie do przyjęcia dla Bronisława Geremka i Tadeusza Mazowieckiego. Niepodległe państwo polskie okazało się „państwem zapomnianym” przez opozycyjne elity szykujące się do udziału we władzach PRL.
Wielu spośród moich rodaków nie zdaje sobie sprawy z tego, że ciągłości prawnej pomiędzy obecną III Rzeczpospolitą, a II Rzeczpospolitą nie ma. Na ogół sądzi się, że wprowadzona w 1997 roku nowa konstytucja taką ciągłość zapewnia, co jest oczywiście nieporozumieniem ponieważ powołanie się na bliżej nieokreślone najlepsze tradycje polskiej państwowości w preambule Konstytucji III RP o prawnej kontynuacji niczego nie przesądza. Konstytucja z 1997 roku zapewnia prawną kontynuacje PRL.
Możliwość nawiązania prawnej ciągłości niepodległego państwa istniała, ponieważ Polska posiadała swoje prawowite władze na wychodźstwie reprezentowane przez prezydenta RP i powołany przez niego rząd. Sprawa przedłużenia ciągłości prawnej niepodległego państwa polskiego raz po raz wraca do opinii publicznej, ale wraca coraz słabiej. […] *
Całość wystąpienia zamieszczona została w wydanej pro bono przez BĄK+Ordynacja publikacji „Odzyskać Polskę”. Warto ją przeczytać z uwagą — i to niekoniecznie dlatego, że na okładce jest orzeł w koronie z krzyżem. Zapraszam do pobrania lektury.
UWAGA:
[©] Licencja: Kopia przeznaczona jest wyłącznie do własnego użytku osobistego w granicach udzielonej licencji. Wszelkie prawa są zastrzeżone chyba, że właściciel praw autorskich udzielił wyraźniej licencji. Z wyjątkiem sytuacji dopuszczalnych przez prawo lub uzyskania zgody uprawnionego z tytułu praw autorskich jakiekolwiek powielanie, montaż, wyświetlanie, wypożyczanie, publiczne pokazy czy inne rozpowszechnianie zawartości tej kopii lub jej fragmentów czy części jest bezwzględnie zabronione. Niniejsza kopia nie może być przedmiotem odsprzedaży czy dystrybucji i sprzedaży handlowej bez uzyskania odpowiedniej licencji udzielonej przez BAK+ Ordynacja.
Manifest PKWN
22 lipca 1944 r.
Na podstawie fikcyjnego dekretu niekonstytucyjnej — niewybranej przez naród — tzw. Krajowej Rady Narodowej, założonej przez członków komunistycznej Polskiej Partii Robotniczej, utworzono samozwańczy Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego. Obwieszczenie dekretu, opublikowanego na tzw. „ozdobnym” plakacie Manifestu, datowane było na 21 lipca 1944 r., a miejscem jego ogłoszenia wskazana Warszawa. Jednak zgodnie z faktami instalacja PKWN nastąpiła 21 lipca w Moskwie bez uprzedniego powiadomienia przebywających w Warszawie członków KRN.
„Oficjalna” informacja podana została 22 lipca przez polskojęzyczną rozgłośnię Radia Moskwa i wskazywała Chełm za miejsce powołania PKWN. Rozplakatowanie wydrukowanego w Moskwie „Manifestu PKWN” dokonane zostało w Chełmie dopiero 23 lipca. Tam też opublikowano w pierwszym numerze gazety „Rzeczpospolita” — oficjalnym organie PKWN — treść dekretu. Dekret KRN nabył „moc ustawową” na podstawie Ustawy o tymczasowym wydawaniu dekretów z mocą ustawy, opublikowanej w zawłaszczonym przez komunistów Dzienniku Ustaw nr 1 z dn. 15 sierpnia 1944 roku. Sfałszowane regulacje prawne stały sie podstawą legitymizującą komunistyczną władzę PRL.
Można zatem przyjąć, że w wyniku niezgodnych z prawem decyzji nie tylko PRL, ale także obecne państwo nie posiada tak naprawdę ciągłości prawnej z II RP. Konstytucja z roku 1997 była bowiem jedynie zmianą konstytucji z roku 1952. Komunistyczna agentura instalując „nowy” rząd w 1944 roku odrzuciła bowiem Konstytucję kwietniową z roku 1935 — jako „faszystowską” — przyjmując za obowiązującą Konstytucję marcową z roku 1921. Niestety samozwańcza instalacja komunistycznej KRN złamała podstawową zasadę Konstytucji marcowej (Art. 1) o zwierzchniej roli Narodu nad wszelkimi organami, wybieranymi w drodze demokratycznych wyborów, a nie w wyniku czyjejkolwiek uzurpacji. KRN nie miała zatem żadnego mandatu demokratycznego. Nie bez znaczenia było także naruszenie przez dekrety PKWN konstytucyjnych praw obywatelskich — w szczególności prawa własności.
Wizerunek orła, widniejący na „ozdobym” wydaniu „Manifestu”, bazował na wzorze orła przyjętym dla jednostek 1 Polskiej Dywizji Piechoty im. T. Kościuszki, utworzonych w 1943 roku w ZSRR. Jego ideowo „piastowska” stylizacja przygotowana została przez Janinę Broniewską, na osobiste zlecenie Wandy Wasilewskiej — przewodniczącej moskiewskiego Związku Patriotów Polskich. Podstawą opracowania było przedstawienie orła z sarkofagu Władysława Hermana, znajdującego się w katedrze płockiej.
Propaganda tworzona przez ocalałych ze stalinowskiej czystki (1934-39) polskich komunistów głosiła odbudowę powojennej Polski jako państwa tworzonego przez lud, a w szczególności chłopa, robotnika oraz inteligenta pracującego. Tworzone wojsko Polski Ludowej wymagało zatem znaku, który zrywałby z przedwojenną „pańską Polską”. Ze wspomnień Jerzego Putramenta wynika, że organizatorzy polskiego wojska w Rosji Sowieckiej stworzyli własną mitologię, ustalając „powrót” do orła piastowskiego. Ich zdaniem Polska Piastów walczyła z odwiecznie wrogim Giermańcem, dlatego orzeł piastowski miał głowę zwróconą na zachód a skrzydła miał pokojowo opuszczone w dół. Natomiast orła Jagiellonów zawsze świerzbiły pióra w imperialnych zakusach, stąd skrzydła miał bojowo uniesione, a głowę skierowaną miał na wschód (sic!). Najwyraźniej w imię propagandy tak właśnie odczytywano kurtuazyjny zwrot orła w niektórych przedstawieniach czteropolowego herbu Rzeczypospolitej Jagiellonów. Odrzucając zatem reakcyjną „jagiellońskość” postawiono na Polskę „bolesławowską” — Bolesława Chrobrego, Śmiałego i Krzywoustego — których to testament podejmował PKWN.
Niestety orzeł z płaskorzeźby na płockim grobowcu nie miał średniowiecznej proweniencji, lecz był wyłącznie swobodną wizją XIX wiecznego projektanta sarkofagu Zygmunta Vogla. Nie przeszkadzało to jednak komunistom przyjąć wzoru orła za stricte piastowski. Jeśli nie wynikało to z własnej ignorancji to ewidentnie obliczone było na niewiedzę odbiorców przekazu propagandowego.
Bitwa pod Grunwaldem
15 lipca 1410 r.
Prawie niezauważona przez media minęła kolejna rocznica bitwy pod Grunwaldem. Zwykle tak bywa, gdy data nie jest znacząco „okrągła”. Z ogólnospołecznej pamięci zniknęła już na dobre świadomość, że w historycznych czasach dzień 15 lipca był świętem o randze państwowej. W 1411 roku, na pamiątkę zwycięstwa pod Grunwaldem, przypadające na ten dzień liturgiczne święto Rozesłania Apostołów — De Divisione Apostolorum — ustanowiono także świętem narodowym:
Król Władysław i wszystkie stany duchowne i świeckie zgodnym postanowieniem i decyzją zatwierdziły obowiązującą powszechnie uchwałą, by dzień Rozesłania Apostołów był obchodzony uroczyście jako święto w całym Królestwie Polskim i by ojcowie uczyli swoich synow, wnuków i prawnuków oraz następców, żeby po wieczne czasy zachowali w pamięci ten dzień, w którym łaska Boża okazała swe miłosierdzie wobec narodu i ludu polskiego, by wszystkie kościoły w całym królestwie Polskim tak miejskie, jak wiejskie czciły ze swym ludem szczególnie uroczystymi mszami i procesjami dzień tak wielkiego tryumfu i by składały Bogu ogromne dzięki za dobrodziejstwo udzielone narodowi polskiemu.1
Pomimo zniesienia z liturgii kościelnej przez sobór Trydencki (1545), święto było nadal obchodzone w Kościele polskim przez kolejne 400 lat aż do czasów zaborów. Pielęgnowanie pamięci o zwycięskiej bitwie było wpisane w tradycję patriotyczną wielu pokoleń. Jej zwieńczeniem stało się postawienie w 1910 roku w Krakowie pomnika grunwaldzkiego — do którego rzeźby odlewano w wielkiej tajemnicy poza granicami zaborów — dla uczczenia 500 lecia bitwy pod Grunwaldem. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku nie przywrócono już 15 lipca jako święta państwowego. Kolejne wielkie zwycięstwo z roku 1920 — tym razem nad bolszewikami — przyniosło nową datę świętowania chwały polskiego oręża — 15 sierpnia. Pocieszające jest, że w roku przyszłym będą miały miejsce dwie „okrągłe” rocznice — 610-lecie Grunwaldu i 100-lecie Bitwy Warszawskiej.
Co z wydarzenia sprzed ponad 600 lat — noszącego miano „największej bitwy średniowiecznej Europy” — warto przypomnieć dzisiaj? Pozwolę sobie sięgnąć po owe słynne „dwa nagie miecze”, które wręczone zostały przed bitwą polskiemu królowi przez posłów Zakonu Krzyżackiego:
Najjaśniejszy królu! Wielki mistrz pruski Ulryk posyła tobie i twojemu bratu przez nas tu obecnych posłów dwa miecze, byś się starł z nim i jego wojskiem bez ociągania się i odważniej, niż się tym chwalisz, żebyś się dłużej nie chował w lasach i gajach zwodząc go i byś nie odsuwał walki na potem.2
Scena wyzwania rzuconego polskiemu władcy jest powszechnie znana — przynajmniej pokoleniu wychowanemu w PRL na filmie „Krzyżacy” — a dwa nagie miecze stały się symbolem germańskiej buty. Choć słowa zakonnego poselstwa mieściły się w „kulturze” epoki to bez wątpienia były prowokacją. Wbrew pozorom ich celem nie było jednak urażenie rycerskiego honoru. Pod niezawoalowaną sugestią tchórzostwa kryło się coś więcej.
Symbol dwóch mieczy nie pochodzi bowiem ze sfery militarnej. To symbol stricte religijny, gdyż jego źródłem jest treść Ewangelii św. Łukasza. W dzień przed męką, po spożyciu paschy (ostatniej wieczerzy), tuż przed wyjściem na modlitwę w Ogrodzie Oliwnym, Jezus przekazał swoim uczniom ostatnie wskazówki:
I rzekł do nich: «Czy brak wam było czego, kiedy was posyłałem bez trzosa, bez torby i bez sandałów?» Oni odpowiedzieli: «Niczego». «Lecz teraz — mówił dalej — kto ma trzos, niech go weźmie; tak samo torbę; a kto nie ma, niech sprzeda swój płaszcz i kupi miecz! Albowiem powiadam wam: to, co jest napisane, musi się spełnić na Mnie: „Zaliczony został do złoczyńców”. To bowiem, co się do Mnie odnosi, dochodzi kresu». Oni rzekli: «Panie, tu są dwa miecze». Odpowiedział im: «Wystarczy».3
Należy podkreślić, że treści religijne z Ewangelii były obecne w życiu codziennym tego okresu, nie tylko stanu duchownego, ale powszechnie — także stanu rycerskiego. I choć w polityce nie zawsze służyły celom ściśle ewangelicznym to często stanowiły dodatkowy oręż aksjologiczny — szczególnie w dyplomacji. Na czym zatem polegała przewrotność krzyżackiego dictum? Otóż przekazanie przeciwnikowi dwóch mieczy na oczach chrześcijańskiego wojska — a pamiętajmy, że większość wojsk zakonnych zgromadzonych pod Grunwaldem stanowili rycerze zagraniczni, którzy przybyli tam w ramach „krucjaty” — miało świadczyć o tym, że to polski król nie jest godzien miana chrześcijańskiego władcy, gdyż jako agresor napada na chrześcijańskie Państwo Zakonne, zmuszając je do wojny obronnej. Miecze z przekazu ewangelicznego rozumiane były bowiem wyłącznie jako narzędzie obrony.
Dla zrozumienia znaczenia tego faktu ważny jest kontekst 200 letnich działań państwa zakonnego wobec tego regionu Europy, a w szczególności Księstwa Litewskiego i Królestwa Polski. Od momentu uniezależnienia się zakonu od lokalnego biskupa chełmińskiego i uzyskania dla siebie wsparcia papieża dla prowadzenia krucjaty wobec plemion pogańskich, jego celem stało się opanowanie jak największego terytorium w tej części Europy. Po podbiciu Prus kolej przyszła na pogańską Żmudź i Litwę. „Pogaństwo” zresztą nie oznaczało wyłącznie niechrześcijan, ale dotyczyło także wyznawców obrządku wschodniego, uznawanych w krzyżackiej propagandzie przynajmniej za „schizmatyków” jeśli nie wręcz za „saracenów”. Docelowo państwo zakonne miało bowiem zamiar podbić także republiki prawosławnej Rusi — Pskowa i Nowogrodu.
Zawiązana w 1385 roku w Krewie unia polsko-litewska oraz późniejszy powtórny chrzest Władysława Jagiełły (Jagiełło był ochrzczony w obrządku wschodnim po urodzeniu) i chrzest Litwy oraz jego małżeństwo z Jadwigą królem Królestwa Polskiego, pokrzyżowały plany państwa zakonnego. Dotychczasowa polityka aneksji kolejnych terenów, dokonywana w ramach krucjat pod hasłem walki z poganami, napotkała problem natury formalnej. Od tego momentu działania Zakonu dotyczyły już księstwa związanego personalną unią z chrześcijańskim królestwem, władanym przez chrześcijańskiego króla wyznania rzymskiego. Jedynym sposobem na kontynuację dotychczasowej polityki zakonu stało się właściwe jej uzasadnienie.
Propaganda państwa zakonnego starała się zatem odpowiednio „przyprawić gębę” polskiemu władcy. W tym względzie dyplomacja krzyżacka działała po mistrzowsku. Wielość listów czy też manifestów rozsyłanych do kurii papieskiej, po dworach królewskich i książęcych, a nawet do miast Rzeszy, przynosiła efekty. W krzyżackiej narracji działania polskiego króla stanowiły nie tylko zagrożenie dla istnienia państwa zakonnego, ale całego demokratycznego — (tfu!) przepraszam — chrześcijańskiego ładu w Europie. Dla zamknięcia ust wszelkim ewentualnym przeciwnikom sięgano po ówczesne argumentum ad Hitlerum — polski król Jagiełło to obrońca pogan. Na taką retorykę nie pozostali obojętni rycerze dworów zachodnioeuropejskich, którzy tłumnie uczestniczyli nie tylko we wcześniejszych krucjatowych rejzach na północnych pogan, ale w roku 1410 postanowili także uczestniczyć w Sądzie Bożym nad polskim królestwem.
I właśnie to było rzeczywistym celem poselstwa wysłanego przez Wielkiego Mistrza. Symboliczne dwa miecze miały godzić w „dobre imię” króla jako chrześcijańskiego władcy. Co stało się dalej wiemy: Sąd Boży odbył się — tyle, że nad Zakonem Krzyżackim, a prawie całe jego zwierzchnictwo obecne na polu bitwy zostało wycięte w pień. Wiemy także, że pomimo publicznej zniewagi zwycięski Jagiełło podjął decyzję nie tylko o oszczędzeniu pozostałych przy życiu jeńców, ale także o ich uwolnieniu — i to wyłącznie na proste słowo rycerskie — przed uprzednim opłaceniem należnego okupu. Tylko kilku najważniejszych jeńców zostało osadzonych w ściśle pilnowanych zamkach. Pozostali jeńcy zagraniczni zostali nie tylko zwolnieni do domu, ale nawet odpowiednio opatrzeni na drogę. Zaiste królewska decyzja.
Wspaniałomyślność Jagiełły rozeszła się szerokim echem, skutkiem czego kolejne miasta państwa zakonnego poddawały się bez walki. Poza jednym — Malborkiem. Gdyby nie strategiczna decyzja komtura Świecia Heinricha von Plauen zgromadzenia na zamku pozostałych sił zakonnych celem jego obrony, być może państwo zakonne zniknęłoby już w 1410 roku. W efekcie wspaniałomyślności polskiego króla oraz „politycznej poprawności” kolejnych władców, pozostawiony został przy życiu nowotwór, który przez kolejne 300 lat na tyle złośliwie zmutował, że w efekcie stał się przyczyną śmierci I Rzeczypospolitej.
Jak się okazało nie wszyscy z pokonanych jeńców zrozumieli „opatrznościowy” wyrok oraz daną im drugą szansę. Należał do nich m.in komtur pokarmiński Markward von Salzbach. Komtur znany był z wieloletnich działań politycznych, mających na celu skłócenie i napuszczenie na siebie książąt litewskich — w tym też knowań z Witoldem obliczonych na wykorzystanie go przeciw Polsce. Jego postawa, niepomna na uczynioną wcześniej osobistą obrazę księcia litewskiego, skończyła się — po wydaniu go Witoldowi — ścięciem.
I tu historyczna ciekawostka — komtura von Salzbach pojmał nie kto inny jak ojciec kronikarza Jana Długosza — Jan z Niedzielska herbu Wieniawa, walczący w bitwie w chorągwi wieluńskiej. To właśnie on przyprowadził przed Jagiełłę swoich jeńców, których król po rozpoznaniu tożsamości przekazał księciu Witoldowi. Stratę przewidzianego prawem okupu król wynagrodził Janowi z Niedzielska wydatnie nadaniem starostwa brzeźnickiego. Wraz z jeńcami Jan z Niedzielska przekazał królowi także zdobyczną chorągiew komturii brandenburskiej, opisaną pośród pozostałych chorągwi zdobycznych w późniejszym dziele jego syna — Banderia Prutenorum.
A teraz współczesna ciekawostka z kategorii „dziwolągi heraldyczne”. W grudniu 2017 roku Rada Powiatu Słubickiego ustanowiła nowe symbole powiatu, którego godłem został… czerwony orzeł brandenburski:
Herbem Powiatu Słubickiego jest w polu srebrnym (białym) czerwony orzeł brandenburski nad błękitnym pasem falistym, reprezentujący rzekę Odrę. Wzór, proporcje oraz opis herbu Powiatu Słubickiego określa załącznik nr 1 do niniejszej uchwały.4
Wobec fali oburzenia, która przetoczyła się przez lokalne media (niestety tylko lokalne) autor projektu wystosował oświadczenie, w którego zakończeniu napisał:
[…] I jeszcze jedno. W herbie udało mi się symbolicznie utrwalić fakt pokonania wojsk brandenburskich pod Grunwaldem w 1410 roku. Bowiem kształt orła brandenburskiego w herbie powiatu słubickiego nawiązuje do kształtu tego orła z chorągwi brandenburskiej, zdobytej przez nasze wojska w tej bitwie.5
Tytułem krótkiego komentarza (poważniejszy przy innej okazji) powiem tylko, że w pełni zrozumiale jest oburzenie lokalnej społeczności, gdy na jej znaki tożsamościowe kładziony jest symbol historycznego najeźdźcy. Samo zaś uzasadnienie o „udanym utrwaleniu pokonania wojsk brandenburskich” (których zresztą pod Grunwaldem wcale nie było) można uznać natomiast za kuriozum rodem z historii ludów niecywilizowanych, gdy to w dowód uznania dla pokonanego przeciwnika kanibale zjadali ich serca lub mózgi.
Gloria Victis?