Projektowanie herbów i innych symboli samorządowych — kontakt:
Spis treści
Bespieczny bądź POZNAniu, czyśćieć wieże stoją:
Stroże stoiąc nad nimi namniey się nie boją.
Orzeł wysoko lata, Piotr y Paweł w niebie,
BÓG, święci, Król, twa Cnota bronią zawżdy ciebie.
Tym oto stemmatem sławił w roku 1584 miasto Poznań ks. Jakub Wujek. Wiersz zamieszczony został w jPostylli Catholicznej mniejszej, na okoliczność wydania jej w grodzie, na którego pieczęci widnieli od wieków święci Piotr i Paweł. A właściwie Paweł i Piotr — gdyż taka kolejność wynika z heraldycznego odczytania wizerunku napieczętnego.
Herb miasta Poznania — wywiedziony z jednego z piękniejszych zabytków średniowiecznej kultury materialnej w polskiej sfragistyce municypalnej — wydaje się być powszechnie znany. Gros poznańskiej społeczności na pytanie — co zawiera przedstawienie heraldyczne? — odpowie przynajmniej, iż są na nim dwaj święci na miejskim murze.
Pozostałe elementy przedstawienia — ilość wież, otwór bramny, umieszczone w nim skrzyżowane klucze, a nawet tarcza z orłem nad środkową wieżą — nie zawsze bywają od razu wymienione. O wyśmienitej znajomości poznańskiego herbu świadczy wskazanie obecności korony na głowie orła.
Gdy zadać poznaniakom pytanie dodatkowe — dlaczego w herbie są akurat ci dwaj święci, a nie inni? — także spora grupa odpowie — ponieważ to patronowie miasta. Odpowiedź ze wszech miar słuszna. Jednak na ostatnie pytanie — dlaczego to właśnie oni są patronami? — zdecydowana mniejszość odpowie, że są patronami głównego kościoła miasta — katedry na Ostrowiu Tumskim.
Jednakże już tylko znikoma część mieszkańców Poznania wie, że o ile św. Piotr był pierwszym patronem ówczesnej katedry — jako pierwszego kościoła misyjnego na ziemiach Polski — to św. Paweł został jej patronem dopiero w… XIX wieku. Drugiego patrona katedra otrzymała po podniesieniu diecezji poznańskie do rangi archidiecezji przez papieża Piusa VII w roku 1821.
W tym kontekście rodzi się uzasadnione pytanie — skąd w takim razie w na średniowiecznej pieczęci miasta Poznania wziął się św. Paweł? Co więcej — dlaczego zajmuje na niej miejsce zaszczytne — czyli uprzywilejowane heraldycznie — na prawej wieży? Przecież to św. Piotr jest tym „pierwszym Apostołem”, skałą kościoła Chrystusowego i pierwszym patronem poznańskiej katedry.
Dla porównania warto przywołać pieczęć miejską Krakowa z końca XIII wieku. Obecne na niej przedstawienie napieczętne wykazuje duże podobieństwo do kompozycji pieczęci poznańskiej. Na wieżach muru bramnego również stoją dwaj święci — na prawej (heraldycznie) św. Wacław męczennik (patron Czech), a na lewej św. Stanisław biskup męczennik.
Podobnie jak na pieczęci poznańskiej widnieje tarcza z orłem ponad środkową wieżą. Orzeł ten — odmiennie niż w przypadku wizerunku poznańskiego — nie jest jednak koronowany. Obecność postaci św. Wacława wynika z faktu, iż pierwsza katedra krakowska — tzw. katedra chrobrowska — była pod jego wezwaniem.
Przedstawienie św. Stanisława wiązać należy z silnym od XII wieku kultem oraz jego kanonizacją, ogłoszoną w Polsce w roku 1254. To w królewskiej katedrze na Wawelu przed sarkofagiem św. Stanisława — jako patrona zjednoczonego królestwa — od koronacji Władysława Łokietka była koronowana większość polskich władców.
O ile uprzywilejowane miejsce św. Wacława na krakowskiej pieczęci wynikać może z jego patronalnego pierwszeństwa to zdziwienie budzi obecność na tym miejscu św. Pawła na pieczęci poznańskiej. Wydaje się bowiem, że to św. Piotr — jako pierwszy patron poznańskiego kościoła misyjnego — winien zajmować miejsce na prawej wieży.
Przykładem wprowadzenia „korekty” jest herb miasta Strzegom. Na najstarszej pieczęci miejskiej widnieją postaci obu Apostołów w takim samym porządku, jak na pieczęci miasta Poznania. Po stronie prawej (heraldycznie) stoi św. Paweł, a po stronie lewej św. Piotr. Współczesny herb Strzegomia przedstawia już wizerunki świętych zamienione miejscami.
W przypadku miasta Poznania utrzymana została pierwotna kolejność i św. Paweł nadal stoi po stronie prawej. Do dziś nikt tak naprawdę nie wyjaśnił założeń ideowych poznańskiej pieczęci. Dlaczego? Ponieważ na przeszkodzie stoi narracja od dziesięcioleci utrwalona w literaturze przedmiotu.
Oto jak — w dużym skrócie — brzmi „rozstrzygające” wyjaśnienie, autorstwa prof. Józefa Szymańskiego:
mury, baszty i brama — to symbol niezależności społeczności miejskiej, posługującej się własnym prawem
orzeł — to odwołanie do herbu książąt wielkopolskich, władców-założycieli miasta (dlatego winien być niekoronowany)
Piotr i Paweł — to patronowie katedry, protektorzy miasta, sakralizujący jego prawa.
Wytłumaczenia znaczenia gwiazd i półksiężyca historykowi nie udało się dokonać, gdyż… nie znaleziono żadnego przedstawiciela rodu Leliwitów w historii miasta. Idąc zatem „na skróty” wskazano na ich związek z symboliką raju lub maryjną — podobnie jak klucze. (!) Od przewodników miejskich turyści usłyszą, że klucze to symbol samorządności.
Zagadnienie dotyczące samego wizerunku orła, a w szczególności korony, to temat odrębny. Więcej nawet — to kwestia bardzo poważna, wymagająca wnikliwej analizy. Dlaczego? Choćby dlatego, że uzasadnienie sugestii prof. Szymańskiego umieszczenia niekoronowanego orła we współczesnym herbie miasta Poznania, oparte jest na następujących założeniach:
primo — królewskiej korony w żaden sposób nie można wiązać ani z Wielkopolską, ani tym bardziej z Poznaniem — poza epizodem Przemysła II
secundo — choć korona w herbach książąt piastowskich pojawiała się jako program polityczny zjednoczenia królestwa to w oficjalnej heraldyce państwowej, poczynając od końca XV wieku, aż do ostatniego Wazy, dbano, aby korona nie była nałożona na głowie orła, lecz umieszczana nad jego głową.
Pomijam (na razie) kuriozalne stwierdzenie o „epizodyczności” Przemysła II — w kontekście jego królewskiej koronacji — oraz braku związku korony z Poznaniem (stolicy odrodzonego wówczas królestwa). Pozwolę sobie tylko przypomnieć, że legenda obecna na pieczęci majestatowej Przemysła II, głosiła przywrócenie zwycięskich znaków Polaków.
Naukową argumentację o wielowiekowej „dbałości” o nienakładanie korony na głowę orła w oficjalnej heraldyce państwowej najlepiej weryfikuje wizualny przegląd pieczęci kancelarii królewskiej ze wspomnianego okresu. Postawiona przez historyka teza ma się nijak do rzeczywistych przedstawień koronowanego orła na zachowanych pieczęciach królewskich.
Dla jasności wszyscy polscy władcy na pieczęciach kładli królewską koronę bezpośrednio na głowę orła. Każdy może to sprawdzić na własne oczy — zapraszam do Archiwum Głównego Akt Dawnych w Warszawie.
Zaiste — prawdziwe jest powiedzenie — patrzycie, a nie widzicie. A może raczej — widzicie tylko to, co chcecie zobaczyć. Na czym opieram to spostrzeżenie? Prof. Szymański dowodził, że nie ma żadnych przesłanek, aby na głowie orła dopatrywać się korony, gdyż są to po prostu pióra, przedstawione zgodnie z ówczesną konwencją artystyczną.
Dla poparcia tego twierdzenia wskazał przedstawienia orłów na odciskach pieczęci władców niemieckich. Przeprowadzona analiza wskazanych rycin wykazuje, że kategoryczne twierdzenie o obecności piór — wykonanych w „konwencji artystycznej, funkcjonującej w określonym czasie” — zamiast korony, nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistym wyglądzie detali na przedmiotowych pieczęciach.
Trudno zrozumieć, dlaczego historyk jako przykład orła z piórami na głowie wskazał przedstawienie orła wyraźnie „łysego” (il. 1). Dlaczego nie dostrzegał różnicy między układem piór naturalnie opadających na tył głowy orła (il. 2, 3, 4), a formą kwiatonów korony, wyraźnie wznoszących się w górę (il. 5). Co więcej — przemilczał koronę o niewielkich fleuronach, zdobiącą głowę orlicy morawskiej, na pieczęci zamieszczonej zaraz obok tej, którą przywołał jako przykład (il. 6).
Konkludując, stwierdzam, że — w moim osobistym przekonaniu — nosi to znamiona świadomej manipulacji materiałem źródłowym. Tak „uzbrojona” argumentacja nie mogła być efektem niedopatrzenia, pomyłki, czy też nawet pracy w pośpiechu. To było — by nie używać mocnych słów, powtórzę za Semkowiczem — bałamuctwo.
Dość powiedzieć, że choć średniowieczny tłok pieczęci miasta Poznania od 1971 roku leżał w poznańskim archiwum, to dopiero w roku 1991 projektant współczesnego wzoru herbu Poznania — artysta-plastyk Jerzy Bąk — zainicjował prace badawcze. I to właśnie jemu miasto zawdzięcza przywrócenie koronowanego orła w swoim herbie.
Do lat 90. nikt — powtórzę: NIKT — ze środowiska naukowego nie poddał go profesjonalnym badaniom. Tego „grzechu zaniechania” nie zakryją żadne prześmiewcze interpretacje ekspertyzy przygotowanej przez specjalistów kryminalistyki w roku 1992.
Po ludzku taka reakcja zaklinania rzeczywistości mnie osobiście nie dziwi — wieloletnia narracja „poszła w piach” tylko dlatego, że nie dochowano zwykłej rzetelności badawczej. Bo przecież w latach 90. można było zamówić profesjonalne badania, czy też wykonać zdjęcia zbliżeń detali. Można było zlecić je ekspertom w z różnych dziedzin — w tym od metaloplastyki.
Albo choćby wysłać do badań kolegom z wyspecjalizowanych ośrodków naukowych na Zachodzie. To także nie kwestie finansowe spowodowały, że z pozoru naukowo „obiektywna” krytyka oparta została o całkiem subiektywną interpretację publikacji zamieszczających jedynie czarno-białe ilustracje — dodatkowo przetworzone rastrem poligraficznym.
Zamiast przyznać się do błędnego odczytania detali pieczęci, z uwagi na brak pogłębionych badań lub ewentualnie lichą jakość materiału badawczego, wygodniej było ex cathedra bronić tezy o „.piastowskiej” proweniencji orła z poznańskiej pieczęci, propagowanej — co tu ukrywać — w czasach ideologicznie nieprzychylnych orłowi koronowanemu.
Wydawałoby się, że te czasy bezpowrotnie minęły. Choćby dlatego, że dostęp do źródeł jest lepszy, oryginały są zdigitalizowane, biblioteczne egzemplarze wartościowych publikacji, czy też obiekty archiwalne, nie zalegają już latami w prywatnych szufladach naukowców, a i w technologiach badawczych dokonał się ogromny postęp.
Okazuje się jednak, że problem nie zniknął. Znane z literatury przedmiotu pojęcie «bałamuctwo», co rusz daje o sobie znać. Dlaczego? Bo jego przyczyna tkwi gdzie indziej — to bowiem kwestia mentalności. O przejawach «bałamuctwa» w obszarze heraldyki samorządowej, projektowania symboli oraz w procedurze ich opiniowania pozwolę sobie napisać przy innej okazji.
26 czerwca, w dzień słońca, to jest w niedzielę, w dzień świętych męczenników Jana i Pawła w roku 1295 po narodzeniu Pana naszego, cieszący się ogromnym poważaniem arcybiskup gnieźnieński Jakub Świnka po odprawieniu zgodnie ze zwyczajem uroczystej mszy świętej do Ducha Świętego w katedrze metropolitalnej w Gnieźnie, namaszcza i wynosi wymienionego księcia Przemysła na króla, a jego żonę, księżnę Ryksę na królową Polski i koronuje ich koroną królewską, którą — rzecz dziwna — duchowni starannie i pieczołowicie przechowali i ustrzegli przez wiele minionych lat. […]
W ten sposób przywrócono Polsce za Bożą pomocą berło królewskie i zaszczytną godność króla, których była pozbawiona niemal przez dwieście lat.*
W roku 2025 przypadnie 730. rocznica objęcia tronu Królestwa Polskiego przez Przemysła II. Wraz z koronacją Przemysła II po prawie 200 latach została przywrócona — z Bożą pomocą — nie tylko królewska godność państwa Polskiego, ale został mu także przywrócony zwycięski znak Polaków — victrix signum Polonis — Orzeł Biały.
W roku 2025 przypadnie także 1000. rocznica pierwszej polskiej koronacji królewskiej — koronacji Bolesława Chrobrego w roku 1025. Uznany już w roku 1000 za brata i współpracownika cesarstwa, otrzymał po 25 latach należny mu znak władzy, a jego władztwo — regnum sclavorum gothorum sive polonorum — uzyskało status europejskiego królestwa, równoprawnego innym.
Z uwagi na doniosłość wydarzeń z roku 1025 oraz 1295, a także ich ważkość dla polskiej tożsamości narodowej, wydaje się ze wszech miar właściwe, aby obie przypadające w roku 2025 rocznice zostały objęte szczególną pamięcią. Dlatego też wniosłem do Kancelarii Sejmu RP Petycję w sprawie podjęcia inicjatywy legislacyjnej dla ustanowienia roku 2025 «Rokiem Orła Białego».
575 lat temu koronacją na Wawelu rozpoczął swoje panowanie Kazimierz Jagiellończyk. Najmłodszy syn Władysława Jagiełły dokończył dzieło ojca, pokonując Zakon Krzyżacki w wojnie 13-letniej i odzyskując nieskrępowany dostęp do morza, a w szczególności Gdańsk, Elbląg, Malbork, Sztum oraz ziemię chełmińską.
Na mocy pokoju toruńskiego z roku 1466, zawartego pomiędzy państwem krzyżackim a Koroną Królestwa Polskiego, każdy nowy mistrz zakonu składać miał hołd lenny polskiemu królowi oraz udzielać pomocy zbrojnej. W polityce Jagiellonów zabrakło jednak postawienia przysłowiowej kropki nad «i» — ostatecznej inkorporacji całości ziem Prus Zakonnych do Korony Królestwa Polskiego.
Z wydarzeń historycznych warto wyciągać wnioski na dziś. Region Europy Środkowo-Wschodniej poddawany jest bowiem cyklicznie takim samym wyzwaniom jak przed wiekami. A ponieważ geopolityczne realia nie zmieniają się to historia uczy nas, że lubi się powtarzać.
„Polityczna poprawność” Europy XV wieku nie pozwoliła ani zwycięzcy spod Grunwaldu, ani też jego synowi, w pełni zlikwidować zagrożenia, jakie stanowił zlokalizowany w tym regionie twór państwowy. Państwo zakonne, które przetrwało dzięki wspaniałomyślności polskich władców, de facto stało się zabójcą władztwa ich dobroczyńców.
Od początku XVI wieku mistrzowie zakonu nie tylko nie wypełniali traktatowych zobowiązań, ale je złamali, zawierając antypolskie przymierze z moskiewskim władcą. Choć w roku 1525 Prusy Książęce stały się ostatecznie wieczystym lennem Korony Królestwa Polskiego to „niedobite” i zmutowane w „prusacki” nowotwór przyczyniły się do zniszczenia I Rzeczypospolitej.
Był to efekt nie tylko działań politycznych i gospodarczych Królestwa Prus — totalna blokada handlu czy też fałszowanie monety na masową skalę — ale przede wszystkim propagandowych, które sukcesywnie niszczyły wizerunek państwa polskiego na arenie międzynarodowej.
To z Prus płynęła propaganda, która doprowadziła do uznania przez „oświeconą opinię publiczną Europy” za słuszny rozbiór Rzeczypospolitej — przedstawianej jako kraj zacofany i bez rządu. To król Prus głosił potrzebę oswajania Polaków — określanych przezeń jako biedni Irokezi — z cywilizacją europejską.
Jego kolejni następcy dokonali najpierw rabunku polskich regaliów koronnych ze Skarbca Królewskiego na Wawelu, a następnie rozbicia ich i przetopienia na złote monety. Po co Polakom królewskie insygnia, skoro są cesarskie w Niemczech lub Austrii?
W roku 1919 Prusy Wschodnie i Zachodnie, wraz z częścią państw nadbałtyckich, a przede wszystkim Wielkopolską i Śląskiem, miały stać się zalążkiem nowego państwa niemieckiego na wschodzie — Oststaat — które, jako nowy twór polityczny, miało umożliwić „prawną” ucieczkę przed finansową odpowiedzialnością za wywołanie I wojny światowej.
Wersalskie „poniżenie” Niemiec przez oddzielenie Prus Wschodnich od Rzeszy Niemieckiej tzw. polskim korytarzem, dało Hitlerowi propagandowy powód do wysuwania roszczeń i ostatecznie do ataku na II Rzeczpospolitą. Zakończenie II wojny światowej i odebranie państwu niemieckiemu tego regionu wcale nie usunęło zagrożenia dla Polski.
Prowadzona przez Stalina polityka uzyskania przez Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich przewagi w regionie Bałtyku skutkowała sformułowaniem żądania przekazania Królewca na okres 20 lat. Od spełnienia tego żądania Stalin uzależniał zgodę na wytyczenie wschodniej granicy Polski według propozycji Churchilla.
Jako kuriozum można przywołać argument Stalina — Исторически — это исконно славянские земли — wedle którego ziemie te były historycznie słowiańskie. Twierdzeniu temu wtórował Churchill, który dodatkowo wzmocnił je narracją o historycznie uzasadnionym roszczeniu Rosji:
Powiedziałem jednak, że zdaniem rządu Jego Królewskiej Mości jest to słuszne roszczenie ze strony Rosji. Biorąc pod uwagę całościowo walkę przeciwko agresji niemieckiej — tę wojnę i wojnę, która rozpoczęła się w 1914 roku — przypomniałem panu Mikołajczykowi, że ziemia tej części Prus Wschodnich jest przesiąknięta rosyjską krwią, hojnie wylaną dla wspólnej sprawy. […] Dlatego wydawało mi się, że Rosjanie mają historyczne i uzasadnione roszczenia do tego niemieckiego terytorium.
O ile ustalenia konferencji poczdamskiej przewidywały podział Prus Wschodnich między Polskę i ZSRR to formalnie alianci wyrazili jedynie poparcie dla przekazania Królewca:
Konferencja przeanalizowała propozycję Rządu Radzieckiego , aby do czasu ostatecznego rozstrzygnięcia kwestii terytorialnych w ramach porozumienia pokojowego odcinek zachodniej granicy Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, przylegający do Morza Bałtyckiego, tymczasowo przechodził od punktu na wschodnim brzegu Zatoki Gdańskiej na wschód, na północ od Braunsberg-Gołdap do zbiegu granic Litwy, Rzeczpospolitej Polskiej i Prus Wschodnich. Konferencja zasadniczo zgodziła się z propozycją Rządu Radzieckiego dotyczącą ostatecznego przekazania Związkowi Radzieckiemu miasta Królewca i przyległego do niego obszaru, jak opisano powyżej, z zastrzeżeniem ekspertyzy rzeczywistej granicy. Prezydent Stanów Zjednoczonych i premier Wielkiej Brytanii zadeklarowali, że zasadniczo poprą tę propozycję podczas zbliżającego się porozumienia pokojowego.
ZSRR miał zatem sprawować zarząd administracyjny do czasu podpisania na międzynarodowej konferencji aktu prawnego, który formalnie uregulowałby status tego obszaru. Zaplanowana konferencja pokojowa nigdy się nie odbyła, a Калининградская область pod administracyjnym zarządem ZSRR przemieniła się w najbardziej zmilitaryzowany obszar regionu — Königsbergski Specjalny Okręg Wojskowy.
Obecny przebieg granic uregulowały późniejsze wzajemne porozumienia poszczególnych państw. Jednak już w lipcu 1944 roku — a więc na rok przed konferencją w Poczdamie — agenturalny Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego zawarł tajną umowę o granicy polsko-sowieckiej, której artykuł II stanowił, że:
Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego i Rząd ZSRR umówiły się, iż północna część terytorium Prus Wschodnich wraz z miastem i portem Koenigsberg odchodzi do Związku Radzieckiego, cała zaś pozostała część Prus Wschodnich oraz obwód gdański z miastem i portem Gdańsk odchodzi do Polski.
Niemcy zrzekły się pretensji terytorialnych do innych państw dopiero w roku 1990. Jednak ich „prawne” zwierzchnictwo nad Prusami Wschodnimi do dziś nie zostało formalnie przekazane Rosji. Zdaniem Kremla twierdzenia o braku praw Rosji do Obwodu Kaliningradzkiego nie mają podstaw.
Na wszelki jednak wypadek w 2020 roku Duma Państwowa Federacji Rosyjskiej przyjęła poprawki do Konstytucji, dotyczące nie tylko nienaruszalności granic Rosji, ale także przyjęcia następstwa prawnego ZSRR:
Federacja Rosyjska jest na swoim terytorium następcą prawnym Związku SRR, a także następcą prawnym (kontynuatorem prawnym) Związku SRR w zakresie członkostwa w organizacjach międzynarodowych i ich organach, uczestniczenia w umowach międzynarodowych, a także w zakresie przewidzianych w umowach międzynarodowych zobowiązań i aktywów Związku SRR, znajdujących się poza granicami Federacji Rosyjskiej.
Federacja Rosyjska, zjednoczona tysiącletnią historią, chroniąc pamięć przodków, którzy przekazali nam ideały i wiarę w Boga, a także ciągłość rozwoju państwa rosyjskiego, uznaje ustanowioną przez historię jedność państwa.
Po militarnej aneksji Krymu w roku 2014 Kreml słusznie obawiał się NATO'wskiego rewanżu. Dlatego „zapobiegawczo” podkreślane było zagrożenie rewizjonistycznymi tendencjami w Polsce i państwach Pribałtiki. Służyło to przez ostatnie lata nie tylko wewnętrznej polityce, ale przede wszystkim „uzasadnionej” militaryzacji Obwodu Kaliningradzkiego.
Jednak wobec rosyjskiej agresji na Ukrainę wydaje się, że nadszedł właściwy moment na uregulowanie statusu prawnego tej części Europy oraz ostateczne usunięcie wiszącego także nad Polską zagrożenia. Moim zdaniem należy doprowadzić do pozbawienia Federacji Rosyjskiej «zarządu» nad Obwodem Kaliningradzkim, sprawowanego prawem kaduka.
W marcu Rosja wykluczona została z Rady Europy. W moim osobistym przekonaniu należało „iść za ciosem” i natychmiast podjąć lobbing wśród państw regionu bałtyckiego, na rzecz zgłoszenia do Rady Europy wniosku o formalne pozbawienie Federacji Rosyjskiej zarządu nad Obwodem Kaliningradzkim.
Wniosek winien wskazać Polskę jako jedyny podmiot, mający prawo do tego terytorium, na podstawie postanowień traktatu krakowskiego z 8 kwietnia 1525 roku. Zgodnie z nim, po wygaśnięciu męskiej linii rodu Hohenzollernów, Prusy Książęce miały zostać przejęte bezpośrednio przez Królestwo Polskie.
Królestwo Polskie i ziemie Prus w imieniu własnym i swych następców winny należycie zobowiązać się, że ten zawarty układ będą we wszystkich częściach, punktach i ustępach zachowywały wiernie, wiecznie i nieodwołalnie, a nie będą i nie chcą sprzeciwiać mu się ani przeciwdziałać. W szczególności ten punkt dodadzą, że w razie gdy zaistnieje wypadek wymarcia książąt, których niechaj Bóg według swej woli zachowa, ziemie Prus mają przynależeć do Jego Królewskiej Mości i do Królestwa Polskiego, do nikogo zaś innego.
Warto przywoływać obecnie treść traktatu sprzed 500 lat, choćby z uwagi na dość częste ostatnio powoływanie się władz Rosji na historyczne dokumenty.
Nauka, jaka płynie z historii panowania Kazimierza Jagiellończyka i jego następców jest prosta — „grzech zaniechania” mści się przez pokolenia. Trzeba zatem jasno powiedzieć — w tym regionie Europy nie ma miejsca ani na Niemcy, ani tym bardziej na Rosję. «Kujmy żelazo», zanim Kreml przehandluje Królewiec Berlinowi.
22 czerwca 1792 roku król Stanisław August Poniatowski przesłał na ręce księcia Józefa Poniatowskiego 20 medali złotych oraz 40 srebrnych nowo ustanowionego królewskiego orderu wojennego — Virtuti Militari. Okazją dla jego ustanowienia stało się zwycięstwo wojsk polskich nad rosyjskimi, odniesione 18 czerwca w bitwie pod Zieleńcami. Ordery wręczono 25 czerwca w obozie wojskowym w Ostrorogu na Wołyniu.
Wprowadzenia odznaczenia zażądał ówczesny dowódca wojska koronnego — generał Józef książę Poniatowski. Order miał być przyznawany nie tyle za zasługi wojskowe, co za wykazanie się wybitną odwagą w obliczu wroga. W szczególności mieli być honorowani ci wojskowi, których czyny na polu bitwy przekraczały żołnierską powinność.
Pierwszy wzór orderu miał postać medalu owalnego z monogramem królewskim SAR na awersie oraz napisem VIRTUTI MILITARI na rewersie. Medal miał być noszony na wąskiej wstążce podobnej do wstążki Orderu Świętego Stanisława — czyli pąsowej. Medal był dwuklasowy — srebrny był przewidziany dla szeregowych i podoficerów, a złoty dla oficerów.
W sierpniu 1792 roku ustanowiono statut orderu pod nazwą Order Krzyża Wojskowego. Nadano mu kształt krzyża, wprowadzając jednocześnie rozdział na pięć klas — trzy orderowe i dwie medalowe: Krzyż Wielki z Gwiazdą, Krzyż Komandorski, Krzyż Kawalerski, Medal Złoty i Medal Srebrny.
Order wzorowany był na wizerunku i statucie austriackiego Orderu Wojskowego Marii Teresy. Order ustanowiony został przez cesarzową na okoliczność zwycięstwa wojsk austriackich nad pruskimi w bitwie pod Kolinem w roku 1757. Warto nadmienić, że do zwycięstwa Austriaków przyczynili się walnie szwoleżerowie posiłkowego korpusu sasko-polskiego.
Nadawania orderu zaprzestano po przystąpieniu króla Stanisława Augusta Poniatowskiego 23 lipca 1792 roku do konfederacji targowickiej. W sierpniu ogłoszony został jej uniwersał, zawierający zakaz publicznego noszenia oraz przyznawania orderu, a także żądanie jego zwrotu pod sankcją utraty rang wojskowych.
Na wieść o przystąpieniu króla do targowicy i wezwaniu do zwrotu orderu, książę Józef Poniatowski odesłał wszystkie otrzymane odznaczenia, poza Virtuti Militari, a w liście napisał:
Co do mnie, to z życiem chyba z nim się rozstanę i jeśli kiedy będę mieć dzieci, zostawię im go jako najpiękniejszą spuściznę i jako znak przypominający im krzywdę wyrządzoną ich Ojczyźnie, i wspomnienie najbardziej pochlebne, jakie im ojciec może zostawić. Znak, że pośród zdrajców, pośród stu tysięcy Rosjan, z którymi walczył o dobro swego kraju i sławę swego króla, śmiał zachować niezależność swej myśli. 1
Podczas insurekcji roku 1794 Tadeusz Kościuszko, naczelnik Narodowych Sił Zbrojnych, nie przyjął przesłanych mu przez Stanisława Augusta medali Virtuti Militari. Srebrne zwrócił, a 21 złotych kazał przetopić na obrączki z wygrawerowanym napisem: «Ojczyzna Obrońcy Swemu», które przyznawał jako nagrodę za męstwo w boju.
W 1807 roku, na mocy Konstytucji Księstwa Warszawskiego, przywrócono przedrozbiorowe odznaczenia, w tym Order Krzyża Wojskowego. Po utworzeniu w roku 1815 zależnego od Rosji Królestwa Polskiego order otrzymał nazwę Order Wojskowy Polski. Odznaczenie nadawano uczestnikom kampanii z lat 1812-1814.
Podczas powstania listopadowego, na mocy uchwały Sejmu z 19 lutego 1831 wznowiono jego przyznawanie pod nazwą Order Virtuti Militari.
Po odzyskaniu niepodległości, w listopadzie 1918 roku, Sejm Ustawodawczy Rzeczypospolitej Polskiej na mocy ustawy z 1 sierpnia 1919 r. przywrócił order, nadając mu nazwę Order Wojskowy Virtuti Militari. Ustawa z dnia 25 marca 1933 r. o orderze wojennym Virtuti Militari nie tylko na nowo określiła jego wygląd, ale także wprowadziła szereg przywilejów, dla osób nim odznaczonych:
Kawalerowie orderu wojennego "Virtuti Militari" — obywatele polscy — mają prawo pierwszeństwa do honorów ze strony wojskowych równych stopni, orderu tego nie posiadających, oraz prawo do oficerskich honorów wojskowych przy pogrzebie.
Państwo zobowiązane jest dostarczyć kawalerom orderu "Virtuti Militari" pracy, zapewniającej im utrzymanie.
Kawalerowie orderu, niezdolni do pracy i nie mający odpowiedniego zaopatrzenia, otrzymują zaopatrzenie na podstawie ustawy z dnia 11 grudnia 1924 r. o zaopatrzeniu osób, szczególnie zasłużonych,
prawo do dożywotniej pensji orderowej w wysokości 300 złotych rocznie, wypłacanych w całości zgóry za każdy otrzymany order bez względu na klasę;
prawo pierwszeństwa przy obsadzaniu urzędów państwowych i samorządowych;
prawo pierwszeństwa przy nadawaniu ziemi;
prawo pierwszeństwa przy przyjmowaniu do zakładów inwalidów;
prawo do leczenia na koszt Skarbu Państwa w razie choroby, pozostającej w związku z działalnością w czasie wojny;
prawo do 80% zniżki kolejowej przy przejazdach kolejami państwowemi lub przez Państwo zarządzanemi.
Przy okazji 230. rocznicy wprowadzenia Orderu Virtuti Militari, warto wspomnieć, iż jego historia może być także dowodem na adekwatność używanego w obiegowym języku polskim czasownika «zaiwanić». Iwan to popularne imię rosyjskie — odpowiednik polskiego imienia Jan. Na bazie doświadczeń wielu polskich pokoleń stało się ono synonimem Rosjanina.
Wspólnym mianownikiem doświadczeń, wyniesionych z kontaktami z Moskwicinami, Moskalami, czy też Sowietami, była trauma przemocy — w szczególności grabieży. Także aktualne wydarzenia podczas prowadzonej przez Rosję wojny na Ukrainie dowodzą, że łatwiej jest powiedzieć, czego Rosjanie nie ukradli, niż co „zaiwanili”.
Dla nich samych bowiem kradzież podczas wojny nie istnieje. To, co sobie przywłaszczają, uważają za im należne, jako zdobyczne — czyli trofiejne. To jedna z cech tzw. cywilizacji turańskiej, której racją istnienia jest wojna i podbój — a w szczególności rabunek.
Po klęsce powstania listopadowego, ukazem z 12 stycznia 1832 roku, ówczesny car Rosji Mikołaj I zdegradował Order Virtuti Militari do rangi rosyjskiej odznaki pod nazwą Polska Odznaka Zaszczytna za Zasługi Wojenne. Z typowo moskiewską perfidią wręczano go w nagrodę za walkę z polskimi buntownikami podczas powstania listopadowego.
Logo Wojska Polskiego — Andrzej Pągowski 2009 r. | Eagle Materials 2002 r.
Ku czci bohaterów — uczestników trzech Powstań Śląskich, którzy w latach 1919– 1921 wywalczyli przyłączenie części Górnego Śląska do odrodzonej Rzeczypospolitej, stanowi się, co następuje:
Art. 1. Dzień 20 czerwca ustanawia się Narodowym Dniem Powstań Śląskich.
Art. 2. Narodowy Dzień Powstań Śląskich jest świętem państwowym.
Warto kultywować pamięć o wysiłku wielu pokoleń Polaków żyjących na ziemi śląskiej — w szczególności na Górnym Śląsku — na rzecz odzyskania tożsamości, której korzenie tkwią w historycznym Śląsku Piastów. Polsko-niemiecki konflikt z lat 20. XX wieku to nie efekt zaborów, ale tak naprawdę spadek po „grzechu zaniedbania” sprzed wielu wieków.
Można powiedzieć, że tragedią dla Śląska była otwartość jego średniowiecznych władców na osadnictwo przybyszów z ziem niemieckich. Zapoczątkowany w XII wieku napływ kolonistów — wpieranych ekonomicznie „wyjęciem” spod prawa polskiego — wprowadził nie tylko zmianę zagospodarowania terenów, ale także zmiany kulturowe.
Pod wpływ kultury niemieckiego cesarstwa dostał się dwór książęcy, co w połączeniu z koligacjami rodowymi objawiło się tak w obrębie symboliki — przyjęcie czarnych barw dla piastowskiego orła — jak i oficjalnym zapisie imion śląskich władców. Piastowscy Jędrzychowie stali się Heinrichami.
Choć nawet początkowo przybywające z zachodu rycerstwo podlegało slawizacji to dominacja języka niemieckiego w obrębie duchowieństwa i mieszczaństwa doprowadziła z czasem do kulturowego „zniemczenia” szerokiego kręgu społeczności, a w szczególności ośrodków miejskich.
O ile zmiany w okresie średniowiecza, wynikające z ówczesnej migracji ludności na terenie Europy Środkowej, miały podłoże „ekonomiczne”, to już czasy nowożytne przyniosły zaplanowaną politykę germanizacyjną. Działania te, w połączeniu z przemianami demograficznymi — w szczególności na Dolnym Śląsku — doprowadziły do zanikania języka polskiego.
W XIX wieku żywioł polski utrzymywał się co prawda na Górnym Śląsku w ośrodkach wiejskich, ale już w miastach dominowała ludność niemiecka. Podobnie było w warstwie robotniczej w tworzących się nowych ośrodkach przemysłowych. Na postępującą germanizację wpływało przede wszystkim zatrudnianie w szkolnictwie nauczycieli niemieckich.
W tym kontekście pozwolę sobie przywołać także wątek rodzinny. Otóż jednym z działaczy społecznych, prowadzących w XIX wieku na Górnym Śląsku walkę o odrodzenie polskiej tożsamości, był Karol Miarka zwany Starszym. Nauczyciel, pisarz, publicysta i drukarz a także organizator polskich organizacji społecznych oraz gospodarczych.
Prywatnie natomiast Karol Miarka był moim pra- pra- pradziadkiem po kądzieli. Rodowa nić zaczyna się od jego córki z drugiego małżeństwa z Emilią Zanibal — Emmy. Jej córką, z małżeństwa z Aleksandrem Stachnikiem, była Aleksandra, której z kolei córką z małżeństwa z Józefem Czackim (vel Czaczka) była Janina.
Córką Janiny z małżeństwa z Mieczysławem Boduszyńskim jest Anna — moja Mama. Karol Miarka zatem to mōj ślōnski starŏszek.
W roku 1790 austriacki przyrodnik Joachim Spalowsky, w wydanym przez siebie ręcznie ilustrowanym dziele, zamieścił barwne przedstawienie białego orła. Jego pierwowzorem był eksponat z własnych zbiorów ornitologicznych Spalowskyego, który zachował się do dziś w Muzeum Historii Naturalnej w Wiedniu.
Wizerunek zatytułowany «Aquila alba. Der weisse Adler.» opatrzony został następującym opisem:
«Mój oryginał mierzy 3 stopy i 3 cale i jest taki, jak ukazuje ta iluminowana tablica. Meriani wzmiankuje, że można go spotkać na Wołyniu, na Ukrainie i w tych rejonach. Nie jest powiedziane, czy tam też gniazduje.»*
Wydaje się jednak, że podana przez Spalowskyego informacja o autorze wzmianki, dotyczącej występowania białego orła na Ukrainie, jest cokolwiek myląca. Mathäus Meriani Starszy nie był bowiem przyrodnikiem, ale rytownikiem. Spod jego ręki wyszły nie tylko wizerunki ptaków, ale także ryciny map — w tym także mapa Królestwa Polski i Księstwa Śląskiego.
Faktem natomiast jest, że Meriani był też wydawcą dzieł Jana Jonstona, wielkopolskiego — choć pochodzenia szkockiego — lekarza, przyrodoznawcy, historyka oraz pisarza. O ile jednak w publikacji Jonstona widnieje opis orła — Aquila alba — to nie znajdziemy w niej przywołanej przez Spalowskyego informacji o jego występowaniu na Ukrainie, lecz nad Renem:
Biały orzeł, większy od orła przedniego, jest śnieżnobiały i znajdowany wśród skał wokół Renu. Żyje z polowania na zające, króliki, prosięta i ryby, a jego lot jest powolny.
Historię o białym orle trzymanym przez polskiego władcę oraz występowaniu białych ptaków na Podolu, zamieścił natomiast inny polski badacz natury, fizjograf i przyrodnik — jezuita Gabriel Rzączyński:
Orzeł biały, większy od orła czarnego (ze skrzydłami rozciągniętymi do trzech metrów), był schwytany w Polsce i przez długi czas trzymany przez króla Jana Kazimierza w Warszawie, potwierdzając (czemu wcześniej stanowczo zaprzeczano), że Polskę zamieszkiwały także orły białe. […] W Kamieńcu na Podolu wylęgało się wiele śnieżnobiałych ptaków.
Szczegółowsze dane o występowaniu białego orła na terenach ówczesnej Rzeczypospolitej — w tym właśnie na Ukrainie — przytacza Rzączyński w kolejnym swoim dziele:
Orły białe widziano w Krzemieńcu, Zasławiu na Wołyniu, Cudnowie na Ukrainie, Opatowie w Małopolsce, jak też w niedostępnych częściach Podola, na co nie brak dowodów. Podczas elekcji króla Michała I, zgromadzone na polach pod Warszawą pospolite ruszenie, obserwowało przelatującego nad nią białego orła.
Należy jednak zauważyć, że informacja o białym orle krążącym nad warszawskim polem elekcyjnym, została zaczerpnięta przez Rzączyńskiego z dzieła Joachima Pastoriusa, królewskiego historyka na dworze Wazów — Władysława IV oraz Jana Kazimierza:
A ile jeszcze niebiosa obiecują nam również w sprawie Ciebie i Twojego losu, mniemamy, że cuda widziane w powietrzu same nam to ujawniły. Bo w dniu, w którym obwołano Cię Królem, Orzeł Biały, omen przynależny naszemu królestwu, widziany był przez elektorów ponad horyzontem, jako niewątpliwy znak Twojej siły i hartu ducha.
Można stwierdzić, że Aquila Alba był jak Yeti — wielu o nim wspominało, ale nikt go nie pokazywał. O ile bowiem najwcześniejsza wzmianka ornitologiczna pojawiła się w XIII wieku, a odrębny gatunek orła aquila alba sive cygnea wymieniła pierwsza przyrodnicza encyklopedia z XVI wieku — to dopiero w XVIII wieku Joachim Spalowsky zamieścił jego naturalistyczne przedstawienie.
„Ukraiński” wątek w występowaniu białego orła w naturze można oczywiście uznać jedynie za ciekawostkę. Bez względu jednak na to, czy historyczny aquila alba był orłem albinosem, czy nawet białym sokołem, może okazać się, że prawdziwą kolebką polskiej symboliki jest nie tyle tzw. „strefa akwilarna”, ale… step szeroki, którego okiem sokolim nie zmierzysz.
Dodatkowo, w kontekście aktualnych wydarzeń na dawnych rubieżach Rzeczypospolitej Trojga Narodów — mimo tragicznych i krwawych rozdziałów w polsko-ukraińskiej historii — warto sięgać do tego co łączy. A zjednoczenie wokół wspólnych wartości da siłę, wobec której nie będzie mocnych.
A zatem: Hej, sokoły! — Хэй, соколы!
«[…] umarł Stefan Batory (otruty, lub źle przez medyków leczony, iak sądzono): był to ieden z nayznakomitszych monarchów w świecie, ieden z nayniebezpiecznieyszych wrogów Rossyi, którego śmierć więcey nas ucieszyła, niż państwu, w którem panował, smutku przyniosła: albowiem my lękaliśmy się w nim widzieć nowego Gedymina lub Witolda, a Polska i Litwa, niewdzięczne mu, łatwą spokoyność, nad kosztowną potęgę przenosiły.
Gdyby życie i geniusz Batorego niezgasły przed śmiercią Godunowa, natenszas sława Rossyi mogłaby zmierzchnąć w naypierwszym dziesiątku nowego wieku: tak wiele los państw od osoby i zdarzenia, lub od woli opatrzności zależy!»*
Ta opinia o królu Stefanie Batorym, zamieszczona w Historii państwa rosyjskiego z XIX wieku, dobrze ilustruje ową traumę Moskwy, wyniesioną z pokąsania batoriańskimi „kłami”. Warto przywoływać cytat autorstwa rosyjskiego historyka i pisarza Nikołaja Karamzina, gdyż celnie wskazuje, czego Moskwicini naprawdę się boją, oraz na co od stuleci „grają”.
Specyfiką polityki prowadzonej przez Rzeczpospolitą Batorego wobec Wielkiego Księstwa Moskiewskiego, była nie tylko stanowczość i nieustępliwość, ale przede wszystkim przyjęcie w negocjacjach pozycji siły. Siłę tą zapewniała nie tylko armia, ale także skuteczna dyplomacja.
Z kolei Moskwa dążyła wszelkimi środkami do rozbijania antymoskiewskich koalicji. Służyły temu nie tylko „dyplomatyczno-szpiegowskie” misje na dworach Europy, ale przede wszystkim przekupstwo, obliczone na inspirowanie wewnętrznych rozłamów — w tym w szczególności w społeczności szlacheckiej Rzeczypospolitej.
Służyć to miało „hodowaniu” na tyle silnego stronnictwa w państwie, by to właśnie ono, przy pierwszej okazji, wystąpiło do Moskwy o „pomoc”, objęcie protektoratem lub wręcz przejęcie władzy. Tak stało się natychmiast po śmierci Batorego, gdy paru magnatów litewskich „prywatnie” poprosiło cara o wzięcie pod swe panowanie państwa polskiego i litewskiego.
Ostateczną bronią Moskwy było zlecenie królobójstwa. To właśnie w tle zarzutu zdrady, postawionego braciom Zborowskim — Samuelowi i Krzysztofowi — pojawiło zobowiązanie Krzysztofa do „posług wszelakich” wobec kniazia Moskiewskiego. Miał on zostać kupiony przez dyplomatę carskiego w Lubece za tysiąc talarów.
Iwan Groźny zbyt dobrze zdawał sobie sprawę, iż Moskwa nie ma szans w przypadku doprowadzenia planów Batorego do skutku. Władcy Kremla dowiedli nie raz, że w prowadzeniu „polityki” zdolni są do skrytobójstw. Mechanizm ten obecny jest w polityce Rosji od stuleci — także za czasów Imperium Romanowów, czy też Rosji Sowieckiej, ale i współczesnych.
Lekcja dana Moskwicinom przez Batorego — a później przez Zygmunta III Wazę — uczy, że jedynie twarda dyplomacja, poparta siłą militarną oraz żelazną konsekwencją polityczną, stanowi skuteczny środek na zniwelowanie moskiewskiego zagrożenia. To dlatego kremlowska agentura także dziś gra na wielu „ościennych dworach” na rozbicie europejskiej jedności.
Historia uczy też jednak, że za cenę życia w „łatwej spokojności” sprzedawały się Moskwie kolejne pokolenia przedstawicieli wielu państw, czy też ich stronnictw politycznych różnej maści. W jej imię także dziś europejskie „miękiszony” odmawiają poniesienia kosztów podjęcia z Rosją bezkompromisowej walki w obronie Ukrainy.
Tego, czego Kreml obawia się jednak najbardziej, jest siła europejskiej jedności — w szczególności państw Europy Wschodniej — czyli tych, które za Batorego stanowiły część Rzeczypospolitej. Jak Batoremu na sercu leżała nie tylko przyszłość samej Rzeczypospolitej, ale o wyzwolenie części Europy spod władzy Turcji, tak dziś chodzi o przetrwanie całej Europy.
Wydawałoby się, że naiwne liczenie europejczyków na ucywilizowanie się Rosji skończyło się wraz z aneksją Krymu. Błąd — rzecz bowiem nie w naiwności, lecz w apanażach z „prywatnych” przedsięwzięć biznesowych, prowadzonych w ramach państw. A cel rosyjskiego „handlu” jest jeden — ma prowadzić do zakupu sznura do powieszenia jego sprzedawcy.
„Polityczna poprawność” oświeconej (czytaj: przekupnej €Uropy) zemści się na niej wcześniej, czy później. Niestety nic nie wskazuje na to, aby wraz ze zmianą jednego władcy na Kremlu — czy nawet całego kręgu władzy — mogła nastąpić diametralna zmiana stricte imperialnej polityki państwowej Rosji.
Trzeba powiedzieć jasno: Rosja w obecnym kształcie jest i będzie zagrożeniem nie tylko dla Europy. Agresywną politykę Kremla stymuluje bowiem nie tyle ideologia (imperialna, komunistyczna, panslawistyczna, czy też III Rzymu), co sama konstrukcja państwa — jego położenie, obszar, zasoby, struktura gospodarcza, czy nawet społecznościowa.
Jak zatem, trzymając na wszelki wypadek odbezpieczoną broń, „dyplomatycznie” zgasić Rosji światło? Jedynym sposobem — zgodnym zresztą z polityką prowadzoną przez sam Kreml — wydaje się być wymówienie lub unieważnienie wszelkich politycznych traktatów, tak współczesnych, jak i historycznych, aż do czasów Księstwa Moskiewskiego.
Można przeprowadzić to w jednym szczególnym momencie — natychmiast, gdy Władimir Putin zakończy swój doczesny żywot. To właśnie podczas negocjacji z Moskwą, prowadzonych za Batorego, polska strona uznała śmierć Iwana Groźnego za zwolnienie jej — zgodnie ze średniowiecznym prawem — z honorowania wszelkich traktatów, zawartych ze zmarłym władcą.
Dlaczego warto mieć to na uwadze? Ponieważ sama Moskwa, gdy tylko było jej to politycznie wygodne, zajmowała w swojej historii właśnie takie stanowisko. Wystarczy wspomnieć notę rządu ZSRR z 17 września 1939 roku. Nie ma władcy — nie ma państwa — wcześniejsze traktaty nie obowiązują.
Jako artysta miałem przed sobą bardzo trudny, a jednocześnie wdzięczny dylemat: ścisłość historyczna, heraldyczna i numizmatyczna, a — poziom artystyczny i te warunki, które mnie jako artystę komponującego dzieło zobowiązują przedewszystkiem: godność i harmonja projektu.
Poza tymi względami istniał jeszcze jeden: mojego stosunku do zadanego tematu.
Uważałem, że godło Polski należy wybrać z okresu jej największego rozkwitu, kiedy Biały Orzeł reprezentował wielkość mocarstwową Polski. Bez wahania obrałem typ orła Jagiellonów. Zresztą, kompozycyjnie był najwdzięczniejszy i najładniejszy.*
Na okoliczność «Międzynarodowego Dnia Heraldyki» oraz 11-lecia powstania portalu www.jakiznaktwoj.pl
VIVAT AQUILA ALBA!
Jeżeli chodzi o moje stanowisko w tej sprawie „godła”, mam zastrzeżenia, ale innej — kto wie, czy nie bardziej rzeczowej — natury. Oto trzeba było przyjąć parę typów ustalonego już godła w celu zastosowania go w formacie okrągłym — do pieczęci, i prostokątnym, ujętym w tarczę, dla szyldów, wywieszek, na cele przemysłowo-państwowe, koleje itd. Inny jest bowiem charakter ujmowania godła, wyobrażającego orła w płaszczyźnie zamkniętej, jak koło, inny w prostokącie, gdzie sama kompozycja układa się nieco inaczej.
To są różnice dla mnie, jako artysty, zbyt dobitne, dlatego jedynem mojem zastrzeżeniem jest niestosowność utrzymania jednego i tego samego rysunku godła dla wszystkich celów i technik plastycznych. Różnice są co prawda niewielkie i być może dla laików byłyby wręcz niedostrzegalne, a przecież mnie, jako projektodawcę, — one rażą i trochę bolą…*
«Złoty polski» — jako oficjalne pojęcie dotyczące polskiej waluty — pojawił się po raz pierwszy w Królestwie Polskim w roku 1496 roku za panowania Jana Olbrachta. Nie była to jednak jednostka monetarna, lecz obrachunkowa, odpowiadająca wartości 30 groszy srebrnych.
Pierwszymi monetami na terenach państwa Piastów, które stanowiły powszechny środek płatniczy, były monety bite w srebrze — w szczególności denary europejskie i dirhemy arabskie. W okresie XII i XIII wieku w obiegu funkcjonowały srebrne brakteaty. Wraz z panowaniem czeskiego króla Wacława II rynek pieniężny zdominował srebrny grosz praski.
Monety bite w złocie — zwane florenami i dukatami — napływały w XIV wieku na teren Polski głównie z królestwa Węgier. Pierwszą polską złotą monetę w typie florena węgierskiego — Aureus Polonus — wybił Władysław Łokietek. Nie widniał na niej jednak wizerunek orła, lecz postać władcy oraz patrona królestwa — św. biskupa Stanisława.
Oficjalnie złoty polski stał się monetą obiegową bitą w złocie — zwaną «czerwonym złotym» — dopiero na mocy ordynacji menniczej Zygmunta I Starego z 16 lutego 1528 roku. Od XVI wieku na złotych monetach kolejnych władców pojawia się herb Rzeczypospolitej z przedstawieniem polskiego Orła, skwadrowanego z litewską Pogonią.
Ostatnią złotą monetą Królestwa Polskiego był dukat z roku 1831, bity za wzór dukata holenderskiego, wyemitowany przez Mennicę Warszawską podczas Powstania Listopadowego. Na jego awersie obok głowy postaci rycerza, widnieje w legendzie otokowej drobny wizerunek orła.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości Sejm RP przyjął 28 lutego 1919 r. ustawę w sprawie nazwy monety polskiej. Postanowiono, iż jednostka monetarna polska ma nazwę „złoty”, którego setna część nazywa się „grosz”. «Złoty» został formalnie wprowadzony do obiegu rozporządzeniem Prezydenta RP z 14 kwietnia 1924 r. o zmianie ustroju pieniężnego.
Pierwsza złota moneta Odrodzonej Rzeczypospolitej wybita została w roku 1925 w nominałach 20. i 10. złotych na okoliczność 900-lecia koronacji Bolesława Chrobrego. Autorką projektu była rzeźbiarka i medalierka Zofia Trzcińska-Kamińska. Na awersie monety umieszczone zostało przedstawienie renesansowego Orła polskiego, w uwspółcześnionej stylizacji.
Stanowi ono niejako zapowiedź wzoru orła, który wprowadzony zostanie w roku 1927 w projekcie herbu państwowego, wykonanego przez jej męża — Zygmunta Kamińskiego, grafika i wykładowcę rysunku na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej.
W kontekście rocznicy podjęcia pewnej decyzji przez państwowy organ, którego zadaniem jest dbałość o najwyższe standardy jakości działalności naukowej, pozwalam sobie przywołać średniowieczny termin ius gladii, związany z wymierzaniem kar za przestępstwa o dużej szkodliwości społecznej.
«Ius gladii» — prawo miecza — to najwyższe prawo sądownicze średniowiecznej Europy, obejmujące sprawy, za które groziła kara śmierci. Przyznawane było przez ówczesnych monarchów niektórym miastom i panom feudalnym. Był to jeden z czterech przywilejów suwerennej władzy, obok prawa do prowadzenia wojny, prawa przysięgi oraz prawa łaski.
Za przestępstwa „lżejsze” wymierzano karę na honorze, czyli wystawienie skazanego na widok publiczny. Do jej wykonywania służyły odpowiednie narzędzia, m.in kłody, dyby, kamienie hańbiące i kuny — czyli metalowa obręcz przytwierdzona do ścian ratusza lub portalu kościoła — a także pręgierz.
Publiczne odbywanie kary miało stanowić widomą przestrogę przed zejściem na złą drogę. Wystawienie na „hańbę” pełniło zatem rolę wychowawczą. Zawstydzenie miało skłonić do poprawy postępowania. Co więcej — nieuchronność wymierzenia kary miała zapewniać także o dbałości władz o ochronę lokalnej społeczności przed złoczyńcami.
W Poznaniu pręgierz pojawił się zapewne wraz z nadaniem prawa magdeburskiego w roku 1253. Prawo miecza miasto otrzymało w roku 1298. Do dziś zachował się pręgierz, ustawiony na rynku obok ratusza miejskiego w 1535 roku. Stanowi go słup ośmioboczny o profilu i głowicy późnogotyckiej, na którym widnieje postać z mieczem w renesansowej zbroi.
Pręgierz został „ufundowany” z kar grzywny, wymierzanej służebnym, mamkom oraz szynkarkom, za noszenie przez nie zbytkownych strojów. W szczególności „jedwabiów kosmatych”, czyli aksamitów, adamaszków, atłasów, czy też sukien o zbyt wielu fałdach oraz biżuterii ze złota, srebra i pereł.
Jak głosi inskrypcja wyryta na pręgierzu — wybudowano do „z fatałaszków kucharek”:
Constructa est haec statua ex coctricum fimbriis anno Domini 1535.
W kontekście współczesnych problemów z naruszaniem norm współżycia społecznego trzeba przyznać, że jednym z ciekawszych narzędzi, służących do wymierzania kary „zawstydzania”, była tzw. klatka błaznów. Stosowano ją szczególnie wobec zakłócających ciszę nocną, pijaków oraz osób dopuszczających się grubiańskich wybryków.
Aktualny stan prawny w Polsce umożliwia wykorzystanie „czynnika wstydu” poprzez podanie zasądzonego wyroku do publicznej wiadomości wraz z upublicznieniem danych o sprawcy i jego czynie. Podobną rolę pełni Rejestr Sprawców Przestępstw na Tle Seksualnym.
Obserwując inną sferę rzeczywistości można odnieść, wrażenie, że czynnik wstydu omija w Polsce najcięższe przestępstwa możliwe do popełnienia w obszarze naukowym, czyli plagiaty. Choć są to przestępstwa zagrożone odpowiedzialnością karną — od kary grzywny po pozbawienie wolności do lat 3 — to informacje o nich nie przebijają się łatwo do publicznej wiadomości.
Ogrom pracy w ujawnianiu przestępstw intelektualnych, wykonał dr Marek Wroński, który od roku 2001 zaczął opisywać przypadki plagiatów popełnionych na polskich uczelniach wyższych na łamach Forum Akademickiego. Choć podjęte działania przyniosły z czasem efekt to jednak stanowiły kroplę w morzu potrzeb.
Jak się okazało same środowiska naukowe nie były zainteresowanie nagłaśnianiem afer, gdyż — ich zdaniem — „obniżało to jakość nauki w Polsce”. Dodatkowo publiczne napiętnowanie „kolegów” rzuciłoby cień na uczelnie, czy też organizacje, których plagiatorzy są od lat członkami lub też zostali przez nie rekomendowani do pełnienia prominentnych funkcji publicznych.
W efekcie, skoro nad przestępcami intelektualnymi roztaczany jest „parasol ochronny”, nie kieruje się z urzędu/uczelni zawiadomień do prokuratury, a plagiatorów nie spotyka infamia środowiskowa, to bezwstydnie trwają na stanowiskach, czerpiąc z nich nie tylko korzyści, ale także wywierając wpływ na formalne decyzje, kierowanych przez siebie instytucji.
Trudno nie odnieść wrażenia, że to właśnie brak publicznie wymierzonej „kary na honorze” sprawia, iż najbardziej zatwardziali — czytaj: pozbawieni sumienia oraz instynktu samozachowawczego — nie tylko „idą w zaparte”, ale dokonują nawet kolejnych przestępstw, spełniając tym samym przesłankę recydywy.
Obserwując brak publicznej reakcji na przejawy przekraczania kolejnych granic bezczelności, wydawać się może, iż w tej sytuacji miecz sprawiedliwości jest tępy. Ponieważ jednak jestem człowiekiem nie tylko wierzącym, ale i praktykującym, pozostaje mi zatem czekać cierpliwie — Boże młyny mielą bowiem powoli, ale dokładnie…
Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego to dobry moment na zadanie pytania — co oznacza dla wierzących w Chrystusa Jego stanowcze stwierdzenie: «Królestwo moje nie jest z tego świata»? Bynajmniej nie jest to pytanie do kościelnych „hierarchów”. Do odpowiedzi zostaje wywołany bowiem każdy, kto przez Chrzest tworzy wspólnotę Kościoła. Jaki znak Twój — Chrześcijaninie?
Historia ostatnich 2000 lat pokazuje jaki wpływ na chrześcijaństwo miał „ten świat”. Z ludu drogi — pielgrzymów dążących do domu Ojca — stał się społecznością osiadłą, ludem o otłuszczonym sercu, zabezpieczającym za wszelką cenę swoje tu i teraz. Pierwotna sukcesja apostolska przemieniła się ze sprawowania posługi w sprawowanie władzy — niekoniecznie duchowej.
Pierwszym pocałunkiem śmierci było dla chrześcijaństwa uznanie go za religię państwową Cesarstwa Rzymskiego w 380 roku. W ramach hierarchicznej konstrukcji — w moim osobistym przekonaniu — odrodziła się Stara Synagoga. Wspólnotę osobistego świadectwa żywej wiary zastąpiła instytucjonalna i sformalizowana pielęgnacja coraz to bardziej rozbudowanego rytuału.
Obrazowo można to opisać jako z mozolne zszywanie rozerwanej Zasłony Przybytku, by na powrót zawiesić ją przed tak naprawdę opuszczoną Świątynią. Zapomniano bowiem, iż sam Jezus w rozmowie z Samarytanką przy jakubowej studni, zupełnie inaczej zarysował wizję żywego Kościoła :
Wierz Mi, kobieto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. Wy czcicie to, czego nie znacie, my czcimy to, co znamy, ponieważ zbawienie bierze początek od Żydów. Nadchodzi jednak godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec. Bóg jest duchem: potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie.*
Dla wspólnoty, która z upływem czasu stawała się coraz bardziej „królestwem z tego świata”, oznaczało to śmierć duchową. Trudno się zatem dziwić, że chrześcijaństwo podejmowało próby powrotu do źródeł. Nie zawsze jednak stały za nimi czyste intencje, a nawet szlachetne pobudki wykorzystywano dla celów sprzecznych z misją Kościoła Chrystusowego.
Także dziś chętnie stawia się tezę, iż Kościół Katolicki, którego czysto „ludzki” wymiar obnażyły wielorakie skandale, jest „bankrutem”. Zapomina się jednak przy tym, że to właśnie ludzka ułomność stanowi jego immanentną cechę, gdyż Jezus swój Kościół założył przede wszystkim dla ludzi na wskroś grzesznych.
Zarzut „wynaturzenia” Kościoła, słusznie piętnując pojawiające się w nim zło, zdaje się jednocześnie negować fakt, iż jest on także rzeczywistością transcendentną. Prawdziwa, rzeczywista i substancjalna obecność Chrystusa sprawia, że Kościół jest wspólnotą grzeszników, nawracających się ustawicznie przez Łaskę, a nie dzięki wysiłkom ludzkiej natury.
W sferze publicznej zdaje się jednak dominować narracja „rewolucjonistów”, którzy miast podjąć w wierze wysiłek wewnętrznej przemiany, nie tylko przeinterpretowali własne wynaturzenie w tożsamościową „dumę”, ale nawołują, by najpierw zburzyć mury „zatęchłej” instytucji, a później na jej gruzach zbudować całkiem nowy — idealny Kościół.
Jednak byt stworzony na własny obraz i podobieństwo nie będzie już Kościołem Chrystusa, ale kolejnym „królestwem z tego świata”, szytym wręcz na (nie)ludzką miarę. Następnym totalitaryzmem — tym razem kulturowym — który pod wielobarwnym sztandarem dążyć będzie nie tylko do zmiany zachowań, obyczajów, czy nawet płci, ale także do ich pełnej kontroli.
Tym razem to nie zmiana bytu ma dokonać zmiany świadomości, ale zmiana świadomości będzie dokonywać zmiany bytu. Właśnie temu posłuży kontrola nad językiem. Przewrót ideologiczny dokonany zostanie w sposób jawny i w majestacie prawa — za pomocą manipulacji znaczeniami pojęć, czy też symboli.
Widomym tego dowodem jest „utęczowienie” polskich symboli, dokonane w imię manifestacji walki o równouprawnienie mniejszości seksualnych, czy też uznania różnorodności form zachowania seksualnego za jednoznaczne z pojęciem «płci», a które w orzecznictwie sądów nie stanowi naruszenia obowiązującego prawa.
Na przeciwległym ideologicznie biegunie pojawiają się z kolei sugestie, by źródła tożsamości polskiego państwa zaznaczać symbolami stricte religijnymi. Takim przykładem jest choćby propozycja zwieńczenia głowy orła w herbie Polski koroną zamkniętą z krzyżem lub umieszczenia jej na Wielkiej Pieczęci Rzeczypospolitej.
Świadczy to nie tyle o niezrozumieniu znaczenia symboli Polski, co przede wszystkim samego Testamentu Nauczyciela z Nazaretu. To powracające echo oczekiwań artykułowanych przez Apostołów, tak po śmierci Jezusa — A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. — jak i po Jego Zmartwychwstaniu — Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela?
Prawdziwym symbolem chrześcijaństwa jest bowiem wyłącznie człowiek „wierzący i praktykujący”. Jedynym znakiem, danym przewrotnemu plemieniu, jest znak proroka Jonasza. Człowieka, który stał się żywym świadectwem dla Niniwy — miasta nieprawości — gdyż sam przeszedł ze śmierci do życia. Był symbolem metanoi — duchowego nawrócenia.
Do zaświadczenia o prawdzie Ewangelii, czyli dobrej wiadomości o tym, że Bóg kocha grzeszników i że swoją śmiercią na krzyżu przywrócił człowiekowi nieśmiertelność, nie potrzeba symbolu corona clausa. Prawdziwe Królestwo Boże jest bowiem w ludziach żywej wiary — czyli w tych, którzy są w stanie oddać swoje życie nie tylko za swych bliskich, ale nawet dla wrogów.
Gdy w Polsce nadchodzi czas letni na nocnym niebie pojawia się ona — AQUILA — przypominająca sylwetkę orła konstelacja złożona z pięciu gwiazd, z których najjaśniejsza Altair stanowi jego głowę. Jej nazwa pochodzi od arabskiego miana gwiazdozbioru: «al-nasr al-ta'ir» — czyli lecący orzeł.
Starożytne źródła odnotowały konstelację Orła jako figurę ptaka już ponad 3000 lat temu, jednak bez wskazania etymologii nazwy. Dopiero czasy antyczne związały akwilarne przedstawienie z mitologią grecką. Trojański młodzieniec Ganimedes miał z woli Zeusa zostać porwany przez orła na Olimp, by służył bogom podczas uczty jako podczaszy, roznosząc im ambrozję i nektar.
Jak mówi Księga Mądrości: «dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka — uczynił go obrazem swej własnej wieczności». Dążąc zatem do wieczystej nieśmiertelności pozostaje mieć nadzieje, że tegoroczne lato przyniesie, może nie boską ambrozję i nektar, ale doczesną nagrodę wypoczynku „pod gruszą” — za dnia w promieniach Słońca i nocą pod niebem gwiaździstym.
Per aspera ad… Aquilam!
Na okoliczność 80. urodzin mojego Taty — w kontekście Dnia Samorządu Terytorialnego — pozwolę sobie przypomnieć, że Jerzy Bąk jest autorem wielu opracowań zrealizowanych tak dla samorządów, jak i organizacji je zrzeszających. Są nimi między innymi znaki Związku Miast Polskich i Związku Gmin Wiejskich RP.
Jego autorstwa są też projekty heraldyczne i weksylograficzne — herb województwa zachodniopomorskiego i wielkopolskiego, a w szczególności wykonane w ramach «Systemu koordynacji symboli województwa wielkopolskiego» herby powiatów obornickiego, grodziskiego, jarocińskiego, pilskiego, chodzieskiego, słupeckiego i poznańskiego oraz współczesny herb miasta Poznania.
Spod jego ręki wyszło także wiele okolicznościowych wyróżnień — w tym Klucze Miasta Poznania przyznawane Honorowym Obywatelom Miasta oraz wyróżnienia za szczególne zasługi dla samorządności w Polsce — Złota Wstęga Związku Miast Polskich, Srebrny Laur, czy też Róża Franciszki Cegielskiej.
Pozwalam sobie przywołać te informacje, gdyż po analizie publikacji niektórych samorządów oraz instytucji, odnieść można wrażenie, że ich pracownikom tej wiedzy ewidentnie brakuje.
Na antycznych mapach ówcześni kartografowie oznaczali pewne miejsca szczególnym zapisem: Hic sunt leones — tu żyją lwy. Miało to być ostrzeżeniem dla wybierających się w strony niezbadane. Wydaje się, że także dziś każdy, kto spogląda łakomym okiem na obszar Ukrainy i Polski — a w szczególności władcy Kremla — winien mieć przed oczami podobną przestrogę.
Nie ma bowiem zgody na naruszanie integralności i suwerenności państw, leżących między Rosją a Niemcami. Obywatele tych krajów zdecydowani są bronić swojej niezależności. Nie tylko militarnie, ale także politycznie i gospodarczo. Należy dziś powiedzieć «Dość!» osi Moskwa-Berlin, która przyniosła pokoleniom żyjącym w tym regionie komunistyczno-nazistowską gehennę.
Także cała Europa winna usłyszeć, że dobiega kresu polityka podziału Europy Wschodniej na „strefy wpływów” i traktowania położonych tam państw jako militarnego buforu, rezerwuaru taniej siły roboczej lub też rynków zbytu produktów drugiej kategorii. Państwa te chcą być podmiotem własnej polityki, opartej na partnerskiej współpracy, a nie dyktacie zamożniejszych.
22 maja w Kijowie, przed Radą Najwyższą Ukrainy, wygłosił swoje orędzie Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Andrzej Duda. Padły w nim znamienne słowa:
Moment dziejowy sprawia, że Ukraina i Polska mają niesamowitą polityczną szansę jako dwa blisko spokrewnione narody tej samej części Europy. Panie Prezydencie, Wołodymyrze, sam mówiłeś, że jest nas razem ponad 80 mln i że razem jesteśmy silniejsi. Nie wolno nam tej szansy zmarnować.
Prezydent Ukrainy Wołodymir Żełeńskij przywołał w swoim wystąpieniu treść przemówienia Jana Pawła II, z jego pielgrzymki na Ukrainę w roku 2001:
Święty Jan Paweł II nazwał podżeganie między nami nienawiści rażącym anachronizmem niegodnym obu naszych wielkich narodów. W różnych listach do naszych narodów Papież mówił: «Nowe tysiąclecie wymaga, aby Ukraińcy i Polacy nie byli zniewoleni smutnymi wspomnieniami przeszłości. Zobowiązując się do lepszej przyszłości dla wszystkich, niech patrzą na siebie spojrzeniem pojednania.
Nasze dwa narody doświadczyły tak wiele goryczy i bólu w ciągu ostatnich kilku dekad. Niech to doświadczenie służy jako oczyszczenie. Niech wszyscy chętnie przedkładają to, co łączy, ponad to, co dzieli. Poszukaj czegoś, co leczy. Aby razem mogli budować przyszłość opartą na wzajemnym szacunku, braterstwie, braterskiej współpracy i prawdziwej solidarności».
Warto w tym miejscu przypomnieć słowa samego papieża, wypowiedziane podczas powitania:
Witam was wszystkich, umiłowani Ukraińcy, od Doniecka po Lwów, od Charkowa po Odessę i Symferopol! W słowie «Ukraina» rozbrzmiewa echo wielkości waszej Ojczyzny, której dzieje świadczą o jej szczególnym powołaniu jako pogranicza i bramy między Wschodem i Zachodem.
W ciągu stuleci wasz kraj był bardzo ważnym skrzyżowaniem różnych kultur, gdzie spotykały się duchowe bogactwa Wschodu i Zachodu. Ukraina ma oczywiste powołanie europejskie, dodatkowo podkreślone przez chrześcijańskie korzenie waszej kultury. Życzę wam, aby te korzenie umocniły jedność waszego narodu, wspomagając reformy, jakich dokonujecie, żywotną energią czerpaną z autentycznych, wspólnych wartości.
Niech wasza ziemia nadal wypełnia swą szlachetną misję, zachowując dumę, którą tak wyraził cytowany tu już poeta: «Nie ma na świecie innej Ukrainy i nie ma innego Dniepru». Narodzie, zamieszkujący tę ziemię, nie zapominaj o tym!
oraz pożegnania:
Dziękuję ci, Ukraino, która broniłaś Europy przed najeźdźcami w niezmordowanej i bohaterskiej walce!
Na dwa dni przed aktualną wizytą prezydenta Polski w Kijowie mer Lwowa Andrij Sadowy zezwolił na odsłonięcie figur kamiennych lwów na Cmentarzu Obrońców Lwowa. Od 2016 roku rzeźby stały zamknięte w paździerzowych skrzyniach. Za próby usunięcia osłon wymierzano karę grzywny.
Cmentarz Obrońców Lwowa — znany jako Cmentarz Orląt — powstał w 1918 roku w pobliżu Cmentarza Łyczakowskiego. Tradycyjna polska nazwa nekropolii utrwalona została z uwagi na pamięć o spoczywających na nim najmłodszych obrońcach Lwowa z listopada 1918 roku.
Większość grobów należy jednak do żołnierzy poległych w czasie wojny polsko-bolszewickiej z 1920 roku. Na cmentarzu pochowani zostali także piloci-ochotnicy z USA, doradcy wojskowi z misji francuskiej, którzy walczyli w polskiej armii oraz weterani wojen z lat 1914-1921.
W 1921 roku zorganizowano konkurs na projekt architektoniczny nekropolii, w którym zwyciężył Rudolf Indrucha, student Wydziału Architektury Politechniki Lwowskiej. Szczególnym elementem był Pomnik Chwały, zaprojektowany w formie łuku tryumfalnego. Przed nim stanęły rzeźby dwóch lwów, autorstwa Józefa Stażyńskiego.
Lew stojący po lewej stronie trzymał tarczę ozdobioną herbem miasta Lwowa z Krzyżem Virtuti Militari na wstędze oraz sentencją «Zawsze wierny». Natomiast lew po prawej stronie dzierżył tarczę z wizerunkiem Orła Polskiego, osadzonego nad gałązkami lauru i sentencją «Tobie Polsko».
W latach 50. XX wieku z tarcz usunięto polskie dewizy, ale pozostawiono przedwojenny herb Lwowa oraz wizerunek ukoronowanego orła. Odsłonięte obecnie lwy trzymają już całkowicie przerobione tarcze, z których każda zawiera relief z herbem miasta Lwowa. Jest to jednak wzór z okresu komunistycznego. Usunięto z niego jedynie sierp i młot.
Lwy spod Pomnika Chwały zostały wywiezione i „zsowietyzowane” w roku 1967. Kolumnadę pomnika zniszczono w trakcie barbarzyńskiej dewastacji cmentarza w roku 1971. Na przełomie lat 80. i 90., z inicjatywy Józefa Bobrowskiego, ówczesnego dyrektora warszawskiej firmy Energopol we Lwowie, podjęte zostały nieoficjalne prace porządkujące.
W 1991 roku przygotowano projekt rekonstrukcji nekropolii według stanu z 1939 roku. Wielokrotnie przerywane prace ukończono w roku 2005 na fali „odwilży” w relacjach, po wyrażonym przez Polskę poparciu dla Pomarańczowej rewolucji. Na cmentarz nie wróciły jednak kamienne lwy.
Ich powrót na historyczne miejsce nastąpił dopiero w grudniu 2015 roku. Jednak po politycznej interwencji Lwowskiej Rady Obwodowej w styczniu 2016 roku lwy obudowano skrzyniami z płyt OSB. Od tego czasu lwy trzykrotnie „się odsłoniły”. Dwukrotnie w roku 2018 — za sprawą polskich turystów — oraz w roku 2019, gdy wichura całkowicie zerwała z nich osłony.
20 maja 2022 roku lwy zostały odsłonięte oficjalnie, a mer Lwowa wyraził nadzieję, że stanie się to krokiem do ostatecznego wzajemnego wybaczenia historycznych krzywd:
W historii między Ukraińcami a Polakami było wiele kart. Groby naszych przodków po obu stronach granicy były świadkami konfliktów i wzajemnych krzywd. I choć są to stare przypadki, często stawały na przeszkodzie wzajemnemu porozumieniu. A nasz wspólny wróg również skutecznie wykorzystał te karty historii. Ta wojna pokazała, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem.
Warto dostrzec i trzeba docenić ten gest — szczególnie w kontekście polsko-ukraińskiego braterstwa, budowanego podczas wojny wywołanej w 2022 roku przez Rosję. Prawdą jest bowiem, że wspólny wróg zbliża. Ale prawdą też jest, iż budowanie relacji nie może być oparte jedynie na wrogim zagrożeniu. Bo co będzie łączyć, gdy już tego wroga zabraknie?
Tym, co stanowić może rzeczywiście trwałą podstawę braterskiej więzi Polaków i Ukraińców jest Prawda przez duże «P», bo oparta na chrześcijańskiej wierze. Bo jedynie taka Prawda wyzwala. Dlatego w imię tej Prawdy dążyć warto do prostowania krętych ścieżek polsko-ukraińskiej historii.
Choć nie uda się wszystkiego naprawić, ani też krzywdom zadośćuczynić — szczególnie tym osobistym — to działania podjąć należy. Trzeba przypomnieć, że podczas papieskiej pielgrzymki w roku 2001 ukraiński biskup greckokatolicki, kardynał Lubomyr Huzar, oficjalnie prosił o wybaczenie za wszystkie krzywdy, jakie naród ukraiński zadał w historii swoim sąsiadom.
Uzdrawianie relacji polsko-ukraińskich można było zatem zacząć także od spraw drobnych. I tak nastąpiło w przypadku dwóch cmentarnych lwów. Wydaje się jednak, iż rzeźbom potrzebna jest prawdziwa renowacja — a w zasadzie przywrócenie ich pierwotnego wyglądu. Zatem odwagi — bracia — Veritas vos liberabit!
W 2022 roku otworzyło się okienko historii, z którego trzeba skorzystać. Brak szeroko zakrojonych działań będzie grzechem zaniechania, który zemścić się może w całkiem nieodległej przyszłości. Projekt Trójmorza to jedyny właściwy sposób na zbudowanie realnej przeciwwagi dla negatywnego oddziaływania Rosji i Niemiec na ten region Europy.
Przed hegemonią Niemiec w powojennej Europie przestrzegał już w 1943 roku Premier RP Stanisław Mikołajczyk (patrz: Europa? Tak! — ale jaka?). Jaka Rosja jest każdy widzi. Rzecz w tym, że jedynym sposobem na likwidację zagrożenia z ich strony jest definitywne odcięcie łączącej ich pępowiny, co łatwe nie będzie, gdyż stoją za nimi nie tylko rosyjskie i niemieckie interesy.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że na Cmentarzu Orląt stała także płaskorzeźba, przedstawiająca rycerza walczącego z dwugłowym orłem.
20 lat temu obwołano 15 maja Dniem Polskiej Niezapominajki. Autorem pomysłu był Andrzej Zalewski — redaktor Programu 1 Polskiego Radia — który w swojej audycji Ekoradio zasugerował, by obok Walentynek wprowadzić w Polsce Święto Polskiej Niezapominajki.
Niezapominajka to rodzaj roślin z rodziny ogórecznikowatych. Obejmuje prawie 100 gatunków roślin zielnych, które występują głównie w strefie klimatu umiarkowanego na obu półkulach. Zasiedlają bardzo różne siedliska: miejsca suche i piaszczyste wydmy, trawiaste murawy, zarośla i lasy, miejsca wilgotne i płytkie wody, a także wysokie piętra górskie.
W XIV wieku niezapominajka stała się symbolem angielskiego króla Henryka IV na wygnaniu. Jest też oficjalnym kwiatem stanu Alaska. Etymologia polskiej nazwy wywodzona jest od niemieckiego Vergißmeinnicht. Potoczna nazwa niezabudka ma zdecydowanie słowiański źródłosłów. Bywa też nazywana trawą skorpiona z uwagi na wygląd zawiniętej łodyżki kwiatowej.
W dosłownym tłumaczeniu z języka greckiego nazwa rodzajowa Myosotis (μυοσωτίς) to „mysie ucho” (μῦς, μυός — mysz) i οὖς (ωτός — ucho). Źródłem jest podobieństwo zaokrąglonych i owłosionych liści niezapominajki do uszu myszy. Dla porównania jej nazwa w innych językach:
Pomněnka — czeski
Forget me not — angielski
Vergißmeinnicht — niemiecki
Незабудка (Niezabudka) — ukraiński / białoruski / rosyjski
Neužmirštuolė — litewski
Neaizmirstules — łotewski
Lõosilm — estoński
Nefelejcs — węgierski
Potočnica — chorwacki
Lemmikit — fiński
Nontiscordardimé — włoski
Nomeolvides — hiszpański
Myosotis — francuski
Unutmabeni — turecki
Forglemmigej — duński
Fórglemmigej — szwedzki
Forglem-mig-ikke — norweski
Vergeet-mij-nietje — niderlandzki
Μη με λησμόνει (Mi me lismonei) — grecki
勿忘草属 (Wu Wang Cae) — chiński
ワスレナグサ (Wasurena gusa) — japoński
Najwyższy czas na autopromocję — od maja na autorskim portalu — «BĄK NA ŻYWO»!
Zapraszam :)
Przy okazji 87. rocznicy śmierci Marszałka Józefa Piłsudskiego, pozwalam sobie przypomnieć znaczący urywek jego przemówienia sprzed 95 lat: *
«Mówię to śmiało, gdyż jest to moja prawda, jako Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza podczas wojny, prawda, którą śmiało zostawiam historii, jako prawdę przeze mnie zbadaną aż do dna, a odczutą bardziej boleśnie, niż wszystkie inne prawdy.
Mogę panom powiedzieć, że system moich kalkulacyj zawsze rozbijał się nie o co innego, jak o tę siłę agentur obcych, płatnych przez obcych dla szkodzenia Polsce, aby nie była ona zbyt silna, aby nie miała tej siły, jaką mogłaby mieć w tej czy innej chwili.
Nieraz myślałem sobie, moi panowie, że tak wstrętnej prawdy żadne państwo nigdy w swoim życiu nie miało i gdy szukałem porównań historycznych, znajdowałem zawsze momenty upadku Polski, gdy, proszę panów, ludzie dzielili się pomiędzy sobą tylko tym, od kogo pensję brali, czy od protektorki Polski — imperatorowej Katarzyny II, czy od przyjaciela Polski — Fryderyka Wielkiego, czy od trzeciej konkurentki — Marii Teresy. […]
Lecz zwycięstwa nad agenturami nie odnieśliśmy wcale. Agentury, jak jakieś przekleństwo idą dalej bok w bok i krok w krok. Moi panowie, gdym wziął za temat tę prawdę, wybrałem ją rozmyślnie i nie dla czego innego, jak dlatego, aby kropkę nad „i” postawić, aby nie było powiedziane, że my musimy menażować** prawdy agentury.
Polskę, być może, czekają i ciężkie przeżycia. Podczas kryzysów — powtarzam — strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym.»
Powyższy tekst to część wystąpienia Józefa Piłsudskiego, wygłoszonego w sierpniu 1927 roku podczas Święta Legionów w Kaliszu. Przytoczyłem je rok temu w artykule: W kryzysach strzeżcie się agentur! przy okazji prowokacji przeprowadzanych przez Białoruś na granicy z Polską.
Miniony rok dobitnie wykazał, że po prawie 100 latach w sytuacji geopolitycznej niewiele się nie zmieniło. Ostrzeżenie Marszałka jest nadal bardzo aktualne. W szczególności uwagę polskich służb winny przykuwać na pozór „drobne” wydarzenia, które mogą dawać pożywkę antypolskiej narracji w wymiarze międzynarodowym.
I nie jest tak, że przeciw Polsce gra wyłącznie rosyjska agentura. Równie silne znaczenie ma aktywność służb Niemiec. Bez wątpienia działania na rzecz własnego interesu prowadzi Ukraina, USA, Wielka Brytania, Francja i Izrael. Bywa, iż jest on zbieżny z polskim, ale bywa też tak, że obce agentury współgrają ze sobą w kontrze do polskich interesów.
Dlatego w obliczu otwartej wojny tuż za polską granicą ogromną odpowiedzialność ponoszą także media, relacjonujące bieżące wydarzenia. Nie może być tak, że w duchu źle pojętej „solidarności” z Ukrainą, pobłaża się lub usprawiedliwia „kobiecymi emocjami” naruszenie statusu dyplomatycznego reprezentanta obcego państwa — choćby najbardziej (zło)wrogiego.
Dziennikarzom, którzy wydają się nie rozumieć wagi prawa do «nietykalności» — gwarantowanego nie tylko prawem międzynarodowym, ale i krajowym — polecam rezygnację z naszywki «PRESS», zakładanej przez nich dla osobistej ochrony, podczas czynności prowadzonych na terenach objętych wojną.
Prowokacyjna ustawka na cmentarzu nie polegała jedynie na tym, że naruszenie nietykalności dyplomaty będzie „dowodem”, iż Polska nie jest państwem prawa. Drugą „pieczenią” będzie uznanie próby egzekucji prawa na „ukraińskiej kobiecie” za dowód, iż Polska wcale nie żywi empatii wobec Ukraińców, ale eskaluje wojnę, wywołaną jedynie dla odzyskania Kresów.
Pod datą «9 maja» w kalendarzu propagandowym Kremla widnieje od 1945 roku Парад Победы — rocznicowa Parada Zwycięstwa. Przy tej okazji pozwolę sobie przywołać treść mojego artykułu z roku 2014 pt.: „Kapitan Rosja — czyli logo z supermarketu”. Wpis dotyczył okoliczności wprowadzenia wówczas nowego znaku promocyjnego rosyjskiej armii.
Wobec bandyckich działań rosyjskiego wojska, podczas prowadzonej obecnie przez Rosję wojny na Ukrainie — od grabieży dóbr prywatnych i państwowych, przez dewastację miast, po gwałty i ludobójstwo — wydaje się, że kontekst powstawania promocyjnego symbolu Armii Rosji, aż nadto dobrze obrazuje jej moralne status quo.
Z oficjalnej informacji na stronie ministerstwa obrony FR z czerwca 2014 roku:
21 czerwca na podmoskiewskim poligonie Alabino odbyła się oficjalna ceremonia prezentacji znaku "Armii Rosji". Impreza rozpoczęła się po czwartych z kolei zawodach wojskowo-sportowych "Wyścig bohaterów". W uroczystości wziął udział minister obrony Federacji Rosyjskiej gen. Siergiej Szojgu.
Przy tworzeniu wizerunku przyszłego symbolu projektanci odnieśli się do tradycji armii rosyjskiej, biorąc za podstawę znak pięcioramiennej gwiazdy, która od trzech tysięcy lat jest postrzegana jako symbol ochrony i bezpieczeństwa. Znak wskazuje na postęp i dążenie do nowych celów.
Pięcioramienna gwiazda jest silnie związana z tradycją i zwycięstwami armii rosyjskiej. Znak jest szanowany i czczony tak przez starsze pokolenie jak i ludzi młodych. Nowy znak był zastosowany na pojazdach wojskowych biorących udział w defiladzie na Placu Czerwonym 9 maja, i jest szeroko stosowany w produkcji pamiątek. Ponadto, nowy znak stał się oficjalnym logo kanału «Gwiazda».*
Maszyna PR'owa Kremla rozkręca się. Dopełnieniem trwającego procesu „kanonizacyjnego” armii rosyjskiej jest jej nowy znak tożsamościowy. Zgodnie z nowymi wytycznymi, Armia Rosji jest spadkobierczynią „świętej” armii wyzwolicieli, a znak gwiazdy symbolem roztaczanej przez nią ochrony i bezpieczeństwa.
Pozostawiając na boku dyskusję z ideowymi założeniami rządowej PR'opagandy, trudno nie docenić mistrzowskiej umiejętności robienia ludziom wody z mózgu. Nie da się ukryć, że wynika to z parusetletniego doświadczenia rosyjskiej dyplomacji.
Przypatrując się jednak całej tej sztuce z bliska odnieść można wrażenie, że władzom Rosji bezwzględnie dolega kompleks niższości. Chcąc zaznaczyć swoją wartość i miejsce w świecie, podejmują działania nie tylko w oparciu o agresywne środki, ale także — w obszarze wizerunkowym — posługując się zwyczajnym naśladownictwem. Stworzony nowy wizerunek armii może być tego najlepszym przykładem.
Nowy znak Armii Rosji zaprojektowany został przez wewnętrzne biuro projektowe rosyjskiego ministerstwa obrony. Pierwotnie przygotowano 13 projektów przedstawionych do oceny i głosowania członkom Społecznej Rady przy Ministerstwie Obrony we wrześniu 2013 roku.
Po upublicznieniu wzorów rozgorzała ożywiona dyskusja, bowiem zaprezentowane projekty w sposób aż nadto widoczny „nawiązywały” do znaków używanych w armii amerykańskiej — US Army oraz US Air Force.
Próby poszukiwania alternatywy ograniczone zostały przez ministra obrony terminem wdrożenia znaku wyznaczonym na październik 2013. Postawione zarzuty o „wstępowaniu” Rosji do NATO, tudzież przybieraniu barw amerykańskiego lotnictwa wojskowego, poskutkowały wprowadzeniem zmian w znaku, którego nowy wizerunek zaprezentowano na paradzie z okazji Dnia Zwycięstwa 9 maja 2014 roku. Znak miał formę przeciętej czerwonej gwiazdy położonej na barwach wstęgi Orderu św. Jerzego.
Okazuje się jednak, że znak ten ostatecznie został ponownie przetworzony i w konsekwencji z czerwonoarmijnego stał się… znów amerykańsko podobny. Wygląda bowiem na to, że tym razem inspiracją dla projektu trójbarwnej pięcioramiennej gwiazdy rosyjskiej armii stał się użytkowany do maja 2013 roku znak centrum handlowego Mall of America.
POST SCRIPTUM 2022
Doświadczenie wielu pokoleń sprawia, iż nie bez powodu na rosyjskich sołdatach leży odium złodziejstwa. Trudno się zatem dziwić, że w potocznym języku synonimem czasownika ukraść stało się słowo zaiwanić. Jak widać na przykładzie kreacji znaku tożsamościowego Armii Rosji karasnoarmiejska tradycja nadal zobowiązuje.
Najwyraźniej jednak publicznie wytykane podobieństwo przedstawieniowe (nawet do gwiazdy na znaczkach poczty amerykańskiej z roku 2002) skłoniły decydentów do zmian w obrębie kolorystyki znaku. Dla potrzeb promocyjnych i handlowych wprowadzono w zastrzeżonej marce «Армия России» w pełni czerwoną gwiazdę.
Niestety także Wojsko Polskie od 2009 roku „promuje się” czymś, co nosi znamiona „wtórności” wobec logo amerykańskiej formy Eagle Materials Inc. (2000 r.). Pomijając mankamenty warsztatowe znak wygląda, jakby jedna z głów rosyjskiego orła zaglądała Polsce w… (tzn. przez wschodnią granicę).
Pozwolę sobie zatem przy tej okazji ponowić swój anons, iż nadszedł najwyższy czas, by — wzorem prostolinijnej i bezpośredniej szczerości Marszałka Piłsudskiego — powiedzieć w krótkich, żołnierskich słowach:
Panowie Żołnierze — wyp… to logo!**
7 maja 1765 r. ustanowiony został przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego Order Świętego Stanisława. Dewiza orderu brzmiała «PRÆMIANDO INCITAT» — Nagradzając zachęca. Order nadawany był w liturgiczne święto patrona Polski św. Stanisława biskupa i męczennika, obchodzone w Polsce 8 maja.
Order wykonywany był ze złota i miał formę ośmiorożnego krzyża maltańskiego, o ramionach zdobionych czerwonym szkłem i zwieńczonych złotymi kulkami. Pomiędzy ramionami osadzone były emaliowane białe orły w koronie. Na awersie widniał wizerunek św. biskupa Stanisława oraz jego inicjały «SS», a na rewersie królewski monogram «SAR».
Otrzymanie godności Kawalera Orderu Świętego Stanisława wymagało dowiedzenia szlachectwa 4 pokoleń rodu po mieczu i kądzieli. Order zobowiązywał do dozgonnej wierności królowi i Rzeczypospolitej. Order zajmował drugie miejsce w hierarchii polskich orderów, po Orderze Orła Białego, a przed Orderem Virtuti Militari.
Po III zaborze Order Świętego Stanisława został przez carską Rosję najpierw skasowany wraz z innymi polskimi orderami, a później zawłaszczony i wprowadzony pod nazwą Cesarski i Królewski Order Świętego Stanisława. W miejsce wizerunku św. Stanisława wstawiono sam monogram «SS», a polskie białe orły zastąpiono dwugłowymi orłami carskimi.
Za wyjątkową perfidię uznać należy fakt, iż polskie ordery Orła Białego, Św. Stanisława oraz Virtuti Militari zostały nie tylko „wchłonięte” w system odznaczeń Carskiej Rosji, ale przyznawane za zasługi w niszczeniu polskiej niezawisłości — Virtuti Militari 1831 za stłumienie powstania listopadowego, a Świętego Stanisława za działalność rusyfikacyjną.
W tym kontekście wydaje się, że ten właśnie wizerunek białego orła w zamkniętej koronie z krzyżem, zawieszonego na krzyżu dzierżonym w łapach czarnego dwugłowego orła rosyjskiego imperium, winien być pokazywany zwolennikom tezy, iż to corona clausa jest symbolem suwerenności polskiego państwa.
Pozwolę sobie przy tej okazji ponownie nawiązać do kwestii barw historycznego Orderu Świętego Stanisława. Otóż dla przynależnej mu wstęgi orderowej zaordynowano barwę czerwoną w specyficznym odcieniu. Był nią PĄS, czyli czerwień „makowa” — od francuskiej nazwy maka polnego — ponceau / poinceau.
To właśnie w barwach pąsowych obchodzono w roku 1792 — w pierwszą rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 Maja — uroczystość wmurowania kamienia węgielnego pod budowę Świątyni Najwyższej Opatrzności. Na okoliczność patronatu św. Stanisława ustalono wówczas specjalne wytyczne, dotyczące strojów uczestników uroczystości.
Główną barwą ceremonialną — związaną z tradycją uroczystego wspomnienia męczenników — był kolor czerwony. Barwa ta nawiązywała nie tylko do kolorystyki przewidzianej w obrzędzie liturgicznym, ale także do barwy wstęgi orderowej Orderu Świętego Stanisława, ustanowionego przez Stanisława Augusta w roku 1765.
Zaproszonym posłom zalecono założenie mundurów wojewódzkich w barwach odpowiednich dla ich ziem. Natomiast senatorowie oraz pozostali urzędnicy niesejmujący odziać się mieli w przynależne im suknie orderowe, przepasane wstęgą orderową. Damy zaś poproszono, aby wystąpiły w białych sukniach, ozdobionych wstążkami i szarfami pąsowymi.
O tym, że nie miało to nic wspólnego ze „spontaniczną manifestacją barw narodowych przez nawiązywanie do heraldyki Królestwa Polskiego” napisałem po raz pierwszy w roku 2016 w artykule: Bajka o (nie)narodowych barwach w rocznicę 3 Maja.1 Powtórzyłem to parokrotnie, z uwagi na stałe powielanie w mediach konfabulacji autorstwa Alfreda Znamierowskiego.2
Doceniam, iż wykazanie przeze mnie niezgodności z faktami historycznym twierdzenia, iżby 3 maja 1792 roku po raz pierwszy uznano barwy biało-czerwone za narodowe, zostało dwa lata temu odnotowane przez dr Marka Adamczewskiego w Roczniku Polskiego Towarzystwa Heraldycznego:3
Uwagi o związku strojów uczestników uroczystości z 3 V 1792 r. z orderami, a nie z polskimi barwami krajowymi w sensie ścisłym zostały sformułowane przez Aleksandra Bąka, ale jak dotąd nie zostały zauważone.
Papież Lucjusz III, chcąc się przychylić do ciągłych próśb księcia i monarchy polskiego, Kazimierza, których już łaskawie wysłuchał jego poprzednik, Aleksander III, postanawia dać wymienionemu księciu i katedrze krakowskiej ciało niezwykłego męczennika, świętego Floriana. Na większą cześć zarówno świętego, jak Polaków, posłał kości świętego ciała księciu polskiemu Kazimierzowi i katedrze krakowskiej przez biskupa Modeny, Idziego.
Ten przybywszy ze świętymi szczątkami do Krakowa dwudziestego siódmego października, został przyjęty z wielkimi honorami, wśród oznak powszechnej radości i wesela przez księcia Kazimierza, biskupa krakowskiego Gedeona, wszystkie bez wyjątku stany i klasztory, które wyszły naprzeciw niego siedem mil.
Wszyscy cieszyli się, że Polakom za zmiłowaniem Bożym przybył nowy orędownik i opiekun i że katedra krakowska nabrała nowego blasku przez złożenie w niej ciała sławnego męczennika. Do niej bowiem wniesiono w tłumnej procesji ludu wymienione ciało i tam je złożono, a przez ten zaszczytny depozyt rozeszła się daleko i szeroko jej chwała.
Na cześć zaś świętego męczennika biskup krakowski Gedeon zbudował dla niego poza murami Krakowa z wielkim nakładem kosztów kościół kunsztownej roboty, który dzięki łaskawości Bożej przetrwał dotąd. Biskupa zaś Modeny, Idziego, obdarowanego hojnie przez księcia Kazimierza i biskupa krakowskiego Gedeona odprawiono do Rzymu. Od tego czasu zaczęli Polacy, zarówno rycerze, jak mieszczanie i wieśniacy, na cześć i pamiątkę św. Floriana nadawać na chrzcie to imię swoim synom.
Zakłada też monarcha polski i książę krakowski Kazimierz w wymienionym kościele na cześć świeżego przybysza św. Floriana nowe kolegium prałatów, kanoników i wikariuszy i wyposaża je wsiami i dziesięcinami wyproszonymi przez biskupa krakowskiego Gedeona, a przenosząc prepozyturę kościoła parafialnego na Skałce, poleca, aby w nim śpiewano wszystkie godzinki i odprawiono nabożeństwa.*
Św. Florian kojarzony jest przede wszystkim ze Strażą Pożarną. Jest jednak nie tylko patronem zawodów związanych z ogniem — strażaków, kominiarzy, czy hutników — ale także piwowarów, bednarzy, garncarzy, ogrodników, kowali oraz mydlarzy. W 1436 r. św. Florian został zaliczony, wraz ze śś. Wojciechem, Stanisławem i Wacławem, do głównych patronów Polski.
Florian urodził się około 250 roku w mieście Aelium Cetium, położonym w rzymskiej prowincji Noricum (Austria)— dzisiejsze Sankt Pölten. Wedle legendy był wojskowym armii cesarskiej i miał odpowiadać za organizację i kierowanie brygadami strażackimi. Podczas prześladowań chrześcijan poniósł śmierć męczeńską za wiarę w roku 304.
Sprowadzenie relikwii św. Floriana do Polski opisał Jan Długosz w Rocznikach pod rokiem 1184. Katedra wawelska była jego pierwotnym miejscem kultu — do momentu kanonizacji św. Stanisława w roku 1253. Później stał się nim patronalny kościół, zbudowany za murami Krakowa za Kazimierza Sprawiedliwego w roku 1185.
O ile krakowska świątynia pod wezwaniem św. Floriana jest szerzej znana jest to już niewielu wie, że za panowania Kazimierza Wielkiego w roku 1366 okoliczna osada otrzymała prawa miejskie i nazwę Florencja. Z okresu jej „świetności” zachowały się pieczęcie miejskie — ławnicza z wizerunkiem relikwii św. Floriana oraz radzieckie z przedstawieniem jego postaci.
Stanisław August z Bożej łaski i woli narodu król polski, wielki książę litewski, ruski, pruski, mazowiecki, żmudzki, kijowski, wołyński, podolski, podlaski, inflancki, smoleński, siewierski i czernichowski, wraz ze stanami skonfederowanymi, w liczbie podwójnej naród polski reprezentującymi.
Uznając, iż los nas wszystkich od ugruntowania i wydoskonalenia konstytucji narodowej jedynie zawisł, długim doświadczeniem poznawszy zadawnione rządu naszego wady, a chcąc korzystać z pory, w jakiej się Europa znajduje i z tej dogorywającej chwili, która nas samym sobie wróciła, wolni od hańbiących obcej przemocy nakazów, ceniąc drożej nad życie, nad szczęśliwość osobistą, egzystencję polityczną, niepodległość zewnętrzną i wolność wewnętrzną narodu, którego los w ręce nasze jest powierzony, chcąc oraz na błogosławieństwo, na wdzięczność współczesnych i przyszłych pokoleń zasłużyć, mimo przeszkód, które w nas namiętności sprawować mogą dla dobra powszechnego, dla ugruntowania wolności, dla ocalenia Ojczyzny naszej i jej granic z największą stałością ducha, niniejszą Konstytucję uchwalamy i tę całkowicie za świętą, za niewzruszoną deklarujemy, dopóki by naród w czasie prawem przepisanym, wyraźną wolą swoją nie uznał potrzeby odmienienia w niej jakiego artykułu.*
BIAŁO-CZERWONA to zwyczajowa nazwa polskiej flagi, której składnikiem są barwy Rzeczypospolitej Polskiej. Formalnie flagą państwową jest płat tkaniny o barwach RP, umieszczony na maszcie (Art. 6.1 ustawy o godle, barwach i hymnie RP). Jednak powszedni usus sprawia, że za flagę uznaje się także płat przytwierdzony do drzewca.
Flagi tworzone są poprzez odpowiedni podział płata — tzw. cięcie — oraz położenie na nim barw wywiedzionych z herbu (tynktur godła oraz tarczy). Pole ważniejsze na fladze — górne lub przy drzewcu — przyjmuje barwę godła herbowego. Natomiast część dolna płata lub zewnętrzna — tzw. swobodna, przyjmuje barwę pola tarczy.
Flaga wywodzi się z formy wczesnośredniowiecznego proporca. Był to płat barwnej tkaniny, umieszczany na długiej włóczni — atrybucie władzy. Takie właśnie insygnium otrzymać miał Bolesław Chrobry od cesarza Ottona III w roku 1000. W kolejnych stuleciach proporzec z osobistym symbolem władcy, używany najczęściej jako znak reprezentacyjny oraz bojowo-rozpoznawczy jego wojsk, stawał się także symbolem podległej mu ziemi.
Polskie barwy mają swoje historyczne źródło w heraldyce Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Barwa biała jest pochodną srebrnego orła z herbu Królestwa Polskiego — Orzeł Biały — oraz srebrnego jeźdźca zbrojnego z herbu Wielkiego Księstwa Litewskiego — Pogoń. Barwa czerwona jest tynkturą pola tarczy, wspólnej dla obu znaków. Dowodzi tego jednoznacznie dokument uchwały polskiego Sejmu z 7 lutego 1831 roku. Ustalony wówczas dla Kokardy Narodowej kolor biały z czerwonym zyskał status polskich barw narodowych:
Kokardę Narodową stanowić będą kolory Herbu Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego, to iest: kolor biały z czerwonym.*
Kolory biały i czerwony odzyskały ustawową rangę barw narodowych w roku 1919. Flagę państwową Rzeczypospolitej Polskiej stanowi prostokątny płat o proporcjach 5:8, którego pas górny jest barwy białej, a dolny czerwonej. Flaga państwowa umieszczona na maszcie uzyskuje status chroniony prawem. Szczególną wersją flagi państwowej jest Flaga z godłem państwowym, umieszczonym na środku białego pasa. Przynależna jest polskim przedstawicielstwom za granicą, a także podnoszona na lotniskach i w portach oraz przez polskie statki, jako bandera cywilna i handlowa. **
POST SCRIPTUM
Na okoliczność dzisiejszego „świętowania” pozwolę sobie dodatkowo dotknąć słowem pisanym dwóch kwestii.
Po pierwsze ponownie przypomnę, że niezgodne z faktami jest twierdzenie za Alfredem Znamierowskim, iż to już w roku 1792 po raz pierwszy użyto biało-czerwonych barw jako narodowych, w nawiązaniu do heraldyki Królestwa Polskiego — białego orła na czerwonej tarczy herbowej.
Zorganizowana wówczas uroczystość położenia kamienia węgielnego pod budowę Kościoła Najwyższej Opatrzności — jako wotum dziękczynnego za uchwaloną rok wcześniej Konstytucję 3 Maja — odbywała się w nie w heraldycznych barwach państwa, ale barwach Orderu Świętego Stanisława, patrona Polski. Barwą tą był kolor pąsowy.
Ustalony przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego ceremoniał zobowiązywał upoważnionych uczestników do założenia przynależnych im mundurów wojewódzkich lub białej sukni orderowej św. Stanisława, przepasanych wstęgą orderów polskich. Towarzyszące panom damy proszone były o wystąpienie w białych sukniach, ozdobionych wstążkami i szarfami barwy pąsowej.
Po drugie muszę zauważyć, że o ile „piętnuje się” używanie niewłaściwej formy flagi — np. „sztukowanej” z godłem państwowym — stosowanie na niej napisów, czy też błędny sposób jej umieszczania (przepraszam: „eksponowania”) poprzez odwrócenie barw lub też na pozycji nieprzynależnej protokolarnie (np. na miejscu flagi gościa zamiast na pozycji flagi gospodarza), o tyle brak jest równie dobitnie artykułowanej dezaprobaty dla mylnego zestawiania barw białej i czerwonej, jako polskich.
Powtórzę zatem swoje spostrzeżenie sprzed lat sześciu (KODylion sybolem fałszyzmu) oraz lat trzech (Nie wszystko polskie, co biało-czerwone…) — w dużym skrócie dla tych, którzy nie lubią czytać dłuższych uzasadnień:
nie tworzy się herbu od barw flagi, lecz to barwy wywodzone są z tynktur herbu!
W szczególności za chybione uznać trzeba biało-czerwone wybarwianie nośnika, jakim jest tarcza. Podział tarczy barwą białą i czerwoną jest figurą heraldyczną, a nie tłem kolorystycznym, identyfikującym tożsamość państwową. W symbolice związanej z polskim państwem nie ma — powtórzę: NIE MA — tarcz biało-czerwonych, opartych na podziale pionowym lub poziomym ich pola. Dla jasności tarcza z biało-czerwoną szachownicą także nie będzie „polskim symbolem”.
Rzecz bowiem w tym, iż posługując się tożsamościowymi symbolami, a w szczególności wywodzonymi z tradycji heraldycznej, należy mieć świadomość, że podlegają one ściśle określonym regułom. Bezrefleksyjne kładzenie bieli i czerwieni na tarczy, dla zaznaczenia polskiej tożsamości, może budzić „wyrozumiały” uśmiech do czasu, gdy mieści się ono w granicach radosnej twórczości amatorów zabawy w rycerzy.
Bardzo źle jednak się dzieje, gdy w przestrzeni publicznej, przy bezkrytycznej protekcji zaprzyjaźnionych ekspertów od heraldyki i weksylologii oraz przy aplauzie totumfackich z branży projektowej, „na poważnie” traktowany jest (a nawet rekomendowany tzw. czynnikom miarodajnym) efekt prac autorstwa Andrzeja-Ludwika Włoszczyńskiego, pretendujących do uporządkowania status quo identyfikacji wizualnej organów administracji rządowej.
W dniu zaś zwanym dniem Słońca odbywa się w oznaczonym miejscu zebranie wszystkich nas, zarówno z miast, jak ze wsi. Czyta się wtedy pamiętniki apostolskie lub pisma prorockie, jak długo na to czas pozwala, gdy zaś lektor skończy, przełożony żywym słowem upomina i zachęca do naśladowania tych wzniosłych nauk.
Następnie powstajemy z miejsc i modlimy się, po modlitwie zaś następują opisane już poprzednio ceremonie, mianowicie przynosi się chleb oraz wino z wodą, nad którymi przełożony odprawia modły i dziękczynienia, ile tylko może, lud zaś odpowiada mu radosnym «Amen» — wreszcie następuje rozdawanie każdemu cząstki pokarmu eucharystycznego; nieobecnym zanoszą go diakoni.
Kogo stać na to, a ma dobrą wolę, ofiarowuje datki, jakie chce i może, po czym całą zbiórkę składa się na ręce przełożonego. Ten roztacza opiekę nad sierotami, wdowami, chorymi, lub taż z innego powodu cierpiącymi niedostatek, a także nad więźniami oraz obcymi goszczącymi w gminie; jednym słowem spieszy z pomocą wszystkim potrzebującym.
Zgromadzenia zaś nasze odbywają się w dniu Słońca dlatego, że jest to pierwszy dzień, w którym Bóg, przetworzywszy ciemności oraz pramaterię, uczynił świat, a także, ponieważ w tym właśnie dniu zmartwychwstał Jezus Chrystus, nasz Zbawiciel. Ukrzyżowano Go bowiem w przeddzień dnia Saturna, zaś nazajutrz po owym dniu, czyli w dzień Słońca, ukazał się On apostołom i przekazał im tę właśnie naukę, jaką niniejszym przedłożyliśmy wam do rozważenia.*
Niektórzy ze strażników dotarli już do miasta i powiadomili arcykapłanów o wszystkim, co się wydarzyło. Ci zebrali się z przełożonymi ludu, a po naradzie dali żołnierzom dużo pieniędzy i polecili im: «Rozgłaszajcie tak: W nocy, gdy spaliśmy, przyszli jego uczniowie i Go wykradli. A gdyby namiestnik się o tym dowiedział, my go przekonamy i wybawimy was z kłopotów». Wzięli więc pieniądze i postąpili, jak im polecono. I tak rozeszła się ta wieść wśród Żydów i znana jest po dzień dzisiejszy.*
Maria zaś stała przy grobie i płakała. Płacząc zajrzała do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli, którzy siedzieli jeden przy głowie, a drugi przy nogach, gdzie było złożone ciało Jezusa. Zapytali ją: «Kobieto, dlaczego płaczesz?» A ona odpowiedziała: «Zabrano mojego Pana i nie wiem, gdzie Go położono.» Gdy to powiedziała odwróciła się za siebie i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus. A Jezus zapytał ją: «Kobieto, dlaczego płaczesz? Kogo szukasz?» Ona sądząc, że to ogrodnik, powiedziała: «Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go zabiorę.» Jezus powiedział do niej: «Mario!» Wtedy ona zwróciła się do Niego i powiedziała po hebrajsku: «Rabbuni ! — to znaczy Nauczycielu!»*
Wzięli więc ciało Jezusa i owinęli je w płótna z wonnościami, stosownie do żydowskiego zwyczaju grzebania zmarłych. W miejscu zaś, gdzie Go ukrzyżowano, był ogród, a w ogrodzie nowy grobowiec, w którym jeszcze nikt nie był złożony. Tam położyli Jezusa z powodu żydowskiego dnia Przygotowani, bo grób był blisko.*
Potem Jezus, wiedząc, że już się wszystko dokonało, aby się wypełniło Pismo, powiedział: «Pragnę.» Stało tam naczynie napełnione octem. Nałożyli więc na łodygę hizopu gąbkę nasączoną octem i podali Mu do ust. Gdy Jezus skosztował octu, powiedział: «Dokonało się!» Skłonił głowę i oddal ducha.*
Podszedł do Szymona Piotra. Ten powiedział do Niego: «Panie, Ty mi będziesz mył nogi?» Jezus mu oznajmił: «Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, zrozumiesz to później». Powiedział mu Piotr: «O nie, nie będziesz nigdy mył moich nóg». Odpowiedział mu Jezus: «Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną». Powiedział więc do Niego Szymon Piotr: «Panie, nie tylko nogi moje, ale także ręce i głowę!»*
Wtedy jeden z Dwunastu, Judasz Iskariota, udał się do arcykapłanów zapytał: «Co mi dacie, jeśli Go wam wydam?» Oni zaś wypłacili mu trzydzieści srebrników. Odtąd szukał sposobnej chwili, żeby Go wydać.*
Zapytał Go Szymon Piotr: Panie, dokąd idziesz? Jezus odpowiedział: Dokąd Ja idę, ty teraz ze mną iść nie możesz, ale pójdziesz później. Piotr mu odpowiedział: «Panie, dlaczego teraz nie mogę pójść za Tobą? Życie moje oddam za Ciebie». Odpowiedział Jezus: «Życie swoje oddasz za Mnie? Zapewniam, zapewniam cię, zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz».*
Na sześć dni przed Paschą Jezus przybył do Betanii, gdzie mieszkał Łazarz, którego Jezus wskrzesił z martwych. Urządzono tam dla Niego ucztę. Marta usługiwała, a Łazarz był jednym z zasiadających z Nim przy stole. Maria zaś wzięła funt szlachetnego, drogocennego olejku nardowego i namaściła Jezusowi stopy, a włosami swymi je otarła. A dom napełnił się wonią olejku.*
Raduj się wielce, Córo Syjonu, wołaj radośnie, Córo Jeruzalem! Oto Król twój idzie do ciebie, sprawiedliwy i zwycięski. Pokorny, jedzie na osiołku, na oślątku, źrebięciu oślicy.*
Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką
Zbrodnia w Markowej
24 marca 1944 r.
Przez prawie dwa lata (1942-44) polski dom rodziny Ulmów w Markowej pod Łańcutem (ówczesne województwo lwowskie) stanowił schronienie dla ośmiu Żydów — Gołdy Grünfeld, Lei Didner z córeczką oraz Saula Goldmana i jego czterech dorosłych synów.
24 marca 1944 roku komando niemieckiej żandarmerii dokonało egzekucji na ukrywanych Żydach. Razem z nimi zabita została cała rodzina Ulmów — Józef wraz z żoną Wiktorią, będącą w 9 miesiącu ciąży, oraz szóstka ich dzieci — Stasia, Basia, Władzio, Franuś, Antoś i Marysia.
W marcu 2017 roku otwarto w Markowej Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej. W marcu 2018 roku ustanowiony został Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką. Datę corocznych obchodów wyznaczono na 24 marca.
W materiałach muzeum podana jest informacja o odnalezionej w domu Ulmów Biblii, w której czerwonym ołówkiem zakreślony był fragment przypowieści o Samarytaninie:
Pewien zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go.
Ta ewangeliczna przypowieść ma obrazować postawę, którą Jezus wskazał za zgodną z dwoma najważniejszymi przykazaniami religii Mojżeszowej — miłowania Boga i bliźniego. „Miłosierny Samarytanin” z chrześcijańskiej katechezy na stałe wszedł także do humanistycznej kultury.
Rzecz w tym, że powszechna interpretacja przypowieści nie oddaje jej prawdziwego znaczenia. Przywołana przez Jezusa postać Samarytanina to nie tyle wzór człowieka „z gruntu dobrego”, co przede wszystkim dobry uczynek osoby uznawanej w ówczesnym Izraelu za „gorszą”.
Więcej — Samarytanin to dla Żydów z czasów Jezusa religijny odszczepieniec, wróg, wręcz „nie-człowiek”, którego można było traktować jak psa. To właśnie dlatego owa przypowieść tak wzburzyła faryzeuszów. „Ktoś taki” nie mógł być dla nich wzorem postępowania zgodnego z Prawem Mojżeszowym.
Rzeczywistość przedwojennej Polski to nie wielokulturowa sielanka. Codzienne relacje między społecznościami polską i żydowską były niejednokrotnie napięte. Nie tyle z uwagi na różnice etniczne, religijne, czy też polityczne — przyczyną były najczęściej kwestie ekonomiczne.
W ramach odrodzonego w roku 1918 organizmu państwowego część społeczności żydowskiej skutecznie się izolowała. Z wielu powodów — nie tylko kulturowych — jej postawa wobec państwa polskiego była co najmniej obojętna, a niekiedy wręcz wroga.
Na stosunek do nie-Żydów nakładał się także ów aspekt religijnej „obcości”. Goj był traktowany jako niepodlegający wewnętrznym regułom. Ktoś gorszy, kogo — w zgodzie z sumieniem — można było nie tylko finansowo oszukać, a nawet materialnie zniszczyć.
Postawa ta ujawniła się z całą ostrością na terenach Polski zajętych w 1939 roku przez Rosję. To właśnie tam doszło do kolaboracji środowisk żydowskich z sowiecką bezpieką. Przez dwa lata wielu Polaków opłacało swoją wolność złotem. Gdy go zabrakło byli denuncjowani do NKWD.
Dopiero w takim kontekście można właściwie zrozumieć, jak bardzo heroiczna była „samarytańska” postawa tysięcy Polaków, ryzykujących życie swoje oraz najbliższych, dla ratowania osób, niekoniecznie należących do grona przyjaciół, czy też sąsiadów.
W roku 2015 było mi dane dołożyć cegiełkę w budowaniu pozytywnego wizerunku Polski oraz zachowaniu pamięci o ofierze złożonej z życia przez polskich „Samarytan”. To właśnie dla Muzeum im. Rodziny Ulmów w Markowej zaprojektowałem znak graficzny.
Założenia ideowe przedstawiłem w projektowym uzasadnieniu :
Narzucona przemocą zmiana reguł obowiązujących w codziennym życiu spowodowała zmiany w relacjach społecznych. Dotknęło to nie tylko społeczności w skali globalnej, ale także relacji lokalnych — sąsiedzkich. W wyniku realnego zagrożenia pękły więzi kształtowane przez pokolenia.
Dorobek życia został zniszczony — domy wywrócone do góry nogami. Były jednak domy sąsiedzkie otwarte na tych, dla których świat się skończył. Te domy stały się ukrytym światem, dającym szansę przetrwania, pomoc i ochronę dla ludzi ze zburzonego świata.
Ofiarowały wspólną przestrzeń dla życia. Ta uwspólniona sfera jaśniała światłem nadziei. Dom stawał się enklawą rodzinną na dobre i na złe. W przypadku rodziny Ulmów ofiarowana przez nich domowa przestrzeń stała się rzeczywistą ofiarą z życia.»
Bielik (Haliæetus albicilla)
Gniazdo w nadleśnictwie Woziwoda
Polska
Jako że wiosna zagościła już na dobre nie tylko w kalendarzu, ale również w polskiej naturze, wydaje się, iż całkiem uprawnionym będzie oficjalne ogłoszenie tegorocznego sezonu lęgowego orłów za otwarty.
Transmisja online z orlich gniazd w różnych miejscach świata — od Łotwy i Estonii, przez Florydę i Kalifornię, aż po wyspy amerykańskiego wybrzeża na oceanie Spokojnym — uzupełniona została także o lęgowisko w Borach Tucholskich.
Zainteresowanych obserwowaniem życia orłów na bieżąco zapraszam na podstronę «Orli dom na żywo».
Ślub Jadwigi Andegaweńskiej z Władysławem Jagiełłą
Katedra na Wawelu, Kraków
18 lutego 1386 r.
18 lutego 1386 roku w krakowskiej katedrze na Wawelu miał miejsce ślub wielkiego księcia litewskiego Władysława Jagiełły — wybranego w dniu 2 lutego 1386 roku na króla Polski — z Jadwigą Andegaweńską, sprawującą wówczas władzę króla Królestwa Polskiego.
O tym, dlaczego ślub ten — oczywiście moim osobistym zdaniem — był polityczną „bombą atomową”, odpaloną przez litewsko-polska dyplomację, pisałem w zeszłym roku w artykule: Krzyż podwójny w wianie ślubnym.
Ślub stanowił wypełnienie zobowiązań umowy przedmałżeńskiej, zawartej w Krewie w roku 1385. Zgodnie ze złożoną obietnicą Jagiełło miał nie tylko przyjąć chrzest — tym razem w obrządku katolickim — ale także podjąć misję chrystianizacji Litwy:
Przeto, najjaśniejsza pani, spełnij to zbawienne polecenie, przyjmij wielkiego księcia Jagiełłę za syna i oddaj mu w małżeństwo najukochańszą córkę swoją, Jadwigę, królowę polską. Ufamy, że z tego związku wyniknie chwała Bogu, zbawienie duszom, cześć ludziom a pomnożenie królestwu. Nim zaś to, o czem mowa, do końca stosownego dojdzie, wielki książę Jagiełło ze wszystkimi swoimi braćmi, jeszcze nie ochrzczonymi, tudzież z krewnymi, ze szlachtą, ziemianami większymi i mniejszymi, w ziemiach jego zamieszkałymi, chce, życzy i pragnie przyjąć wiarę katolicką świętego Rzymskiego Kościoła.1
15 lutego 1386 roku, podczas chrztu w Krakowie, Jogaila przyjął imię świętego patrona Węgier — króla Władysława I — uznawanego za żarliwego krzewiciela wiary chrześcijańskiej. Można zatem stwierdzić, że ideowo Jagiełło podejmował rolę św. Władysława Północy.
Nie negując religijnej motywacji uważam, iż plan ten był majstersztykiem politycznym. Zakonowi Krzyżackiemu wytrącono krucjatowy miecz. Nawrócenie „pogańskiej” Litwy podjęte zostało bowiem w ramach wewnętrznych działań jej własnego władcy.
Symbolem podjęcia litewskiej misji chrystianizacyjnej był nadany Jagielle znak osobisty — odmieniony krzyż podwójny z herbu królestwa Węgier. Z rąk poślubionej młodej królowej — dziedziczki władztwa świętego Władysława — przyjął proporzec z krzyżem podwójnym.
W zeszłorocznym artykule napisałem, dlaczego przyjęcie znaku nastąpić musiało podczas ceremonii ślubnej, a nie w czasie chrztu lub koronacji. Przy tegorocznej okazji pozwolę sobie opowiedzieć, dlaczego osobisty znak Jagiełły otrzymał błękitno-złotą tynkturę.
Po pierwsze należy zaznaczyć, że Jagiełło — nawet jako król — nie mógł sam sobie zaordynować nowego znaku. Herb — zgodnie z tradycją — mógł być jedynie mu nadany. Po drugie — nadania dokonać mogła wyłącznie osoba o statusie wyższym lub co najmniej równorzędnym.
Z uwagi na rangę wydarzenia uważam, że znak został wręczony w ślubnym wianie. Stąd wniosek, że herb Jagiełło otrzymał z rąk królewskiego władcy swego serca — Jadwigi Andegaweńskiej. Wątpię bowiem, by zrobiła to teściowa — Elżbieta Bośniaczka — królowa Węgier.
O ile zatem na chrzcie Jagiełło przyjął imię św. Władysława — patrona Węgier — to na ślubie otrzymał jego królewski znak. Nie mógł być on jednak z nim tożsamy, dlatego — zgodnie z zasadami heraldyki — został odmieniony.
Domniemanym herbem św. Władysława był czerwony krzyż podwójny w srebrnym (białym) polu. Intuicja podpowiada mi, że stanowi on przetworzony czerwony krzyż — znak św. Jerzego. Podobieństwo nie jest przypadkowe — nawet legenda z życia węgierskiego króla jest na wskroś gregoriańska.
W przypadku św. Władysława, jego rycerski czyn nie dotyczył uratowania księżniczki zagrożonej pożarciem przez smoka, lecz dziewczyny porwanej przez przedstawiciela głównych wrogów ówczesnych Węgrów — pogańskich Pieczyngów vel Kumanów.
Od kanonizacji św. Władysława w roku 1192, jego postać była w kręgu kulturowym ówczesnej Europy Środkowej synonimem rycerskiej postawy chrześcijańskiego władcy. Warto przypomnieć, że węgierski władca urodził się w Krakowie, jako syn wygnanego króla Beli I i córki Mieszka II Lamberta.
Wracając do genezy herbu Jagiellonów — od ślubu Jagiełły z Jadwigą Andegaweńską stał się nim złoty krzyż podwójny w polu błękitnym. O ile zrozumiały jest sam zabieg odmiany znaku przez zmianę jego barw, to pozostaje pytanie — dlaczego właśnie złoto i błękit.
Otóż — moim zdaniem — wytłumaczenie może być dwojakie. Pierwszym jest, iż barwy złoto-błękitne wywiedziono z herbu rodu Andegawenów — złotych lilii w błękitym polu. Jeśli zatem herb Jagiełły był ślubnym wianem Jadwigi to oczywistym jest, że źródłem tynktury musiał być jej rodowy herb.
Drugim wyjaśnieniem może być fakt, iż rodzicami chrzestnymi byli Władysław II Opolczyk oraz Jadwiga z Melsztyna. Herbem księcia opolskiego był złoty orzeł w błękitnym polu. Podobne tynktury nosił herb matki chrzestnej — Leliwa, czyli w polu błękitnym półksiężyc złoty nad którym takaż gwiazda.
Jak było naprawdę — tego przynajmniej na razie nie wiemy. Ze swojej strony przychylam się zdecydowanie do hipotezy o andegaweńskim źródle. Wręczenie „Władysławowi Północy” znaku misyjnego, jako osobistego herbu władcy, mieści się w ówczesnej idei króla pomazańca — krzewiciela wiary.
Nie ukrywam jednak, że wywiedzenie barw dla herbu Jagiełły z herbów jego chrzestnych też byłoby intrygującą koncepcją. Dowodziłaby niezwykłej skuteczności Władysława Opolczyka, aktywnego w różnych obszarach ówczesnej polityki.
Warto bowiem pamiętać, że w swoich aspiracjach książę opolski sięgał bardzo wysoko. Także za czasów jego namiestnikostwa na Rusi, sprawowanego z nadania Ludwika Węgierskiego, pojawiły się tam złoto-błękitne barwy. Swoją drogą córka wojewodziny sandomierskiej — Elżbieta z Pilczy — została później trzecią żoną Jagiełły.
Zważając na średniowieczny kodeks przyjmowania barw heraldycznych przez wasali, wydaje się — moim skromnym zdaniem — iż w swoim czasie także Opolczyk odmienił pierwotne srebrne wybarwienie górnośląskiego orła na złote barwy andegaweńskiej lilii.
Ale o tym już przy innej okazji :)
Orli dom na żywo
gniazdo orła morskiego
transmisja na żywo
jakiznaktwoj.pl
«Orli dom na żywo» — czyli bezpośrednia transmisja z kamer obserwujących gniazdo orła morskiego (bielika) na Łotwie oraz gniazd zlokalizowanych „po sąsiedzku” w Estonii, uzupełniona została o podobny przekaz online z Ameryki.
Różnica stref czasowych pozwala oglądać gniazda z Florydy i Kalifornii za dnia oraz w ich nocnej odsłonie, dzięki kamerom na podczerwień. Dodatkowo położenie gniazd w różnych strefach klimatycznych pozwala obserwować okres lęgowy na różnych etapach.
Ciekawostką jest transmisja z gniazda na Florydzie, prowadzona za pomocą 4 kamer położonych wokół gniazda — w tym Eagle Cam 360° w technologii VR. Pozwala to na „ręczne” sterowanie kamerą i obserwowanie gniazda zlokalizowanego przy… dwupasmowej drodze szybkiego ruchu.
Zapraszam do Orlego domu na żywo.
• South West Florida Eagle Cam © Dick Pritchet Real Estate Inc.
Przysięga wierności
Maćko Borkowic — wojewoda poznański
Kazimierz Wielki — król polski
Sieradz
16 lutego 1358 r.
16 lutego 1358 roku w Sieradzu zakończyła się konfederacja rycerska, zawiązana w latach 1352-1358 przeciw staroście generalnemu Wielkopolski. Jej przywódca Maćko Borkowic — wojewoda poznański — złożył przysięgę wierności królowi Kazimierzowi Wielkiemu.
Nos Maczko Borkowicz palatinus Posnaniensis […] magnifico principi domino nostro Casimiro, Dei gratia regi Poloniae, […] debemus praesitio corporali juramento servitia fidelia qualibet et obsequia pro suo regio honore, commodo et utilitate sui regni et reipublicae facere, exhibere, totoque desiderio pure ac sincere adimplere harum testimonio literarum, quibus nostrus sigillum et appensum. […]*
Zapis w treści dokumentu z 1358 roku — dotyczący wierności w służbie władcy i jego królestwu — uznać można uznać świadectwo używania w średniowiecznej Polsce miana respublica, dla określenia spraw państwowych, a szerzej — samego państwa.
Res publica, czyli rzecz powszechna — wspólna, stanowiła dobro publiczne wszystkich jej obywateli. Obywatele państwa po wybraniu władcy, składali mu przysięgę wierności, a władca składał przysięgę wierności prawom Rzeczypospolitej i jej obywateli.
Warto to przypominać wszystkim, którzy w imię pedagogiki wstydu pod europejskimi sztandarami „ponowoczesnego oświecenia”, wciąż próbują — na podobieństwo Starego Fryca — cywilizować „polskich irokezów”.
* Przysięga wierności królowi Kazimierzowi —Maćko Borkowic, wojewoda poznański, Sieradz 1358, Codex Diplomaticus Maioris Poloniae
• Dokument przysięgi — foto: © Archiwum Główne Akt Dawnych
• Kadr treści dokumentu z wyróżnieniem słowa: reipublicæ
Autorskie grafiki publicystyczne
luty/marzec 2014
© Aleksander Bąk
Znak promocyjny Wojska Polskiego
Rozporządzenie Ministra Obrony Narodowej z dn. 4 maja 2009 r.
w sprawie sposobu używania znaków Sił Zbrojnych RP
Autor: Andrzej Pągowski
W kontekście militarnych działań Rosji na granicy z Ukrainą oraz jej strategicznych planów co do Europy Wschodniej, pozwolę sobie zaktualizować mój wpis z 2014 roku, dotyczący tzw. logo Wojska Polskiego (Wojsku Polskiemu — świątecznie po żołniersku).
Od 2009 roku Wojsko Polskie „promuje się” czymś, co uzurpuje sobie prawo do bycia jego wizerunkowym symbolem. Departament wychowania i promocji obronności Ministerstwa Obrony Narodowej zdefiniował wówczas założenia ideowe znaku następująco:
Potrzebujemy go tak samo jak każda dobra firma XXI wieku. Chcemy, aby żołnierze z różnych jednostek mogli się z nim identyfikować. Chcielibyśmy, aby w przyszłości nasz znak był powszechnie rozpoznawalny. Tak jak coca-cola czy Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy.
Twórca logo — Andrzej Pągowski — tak tłumaczył swoją kreację:
Chciałem stworzyć łagodne i przyjazne dla oka logo, które nie kojarzyłoby się z militarnymi zadaniami armii. To ma być znak firmy, w której warto pracować: dynamiczny, ale nie agresywny.
Pomijając mankamenty warsztatowe (konstrukcja, typografia, zła ekspozycja w kontrze) znak wygląda tak, jakby jedna z głów rosyjskiego orła zaglądała Polsce w… (tzn. przez wschodnią granicę). Dodatkowo nosi znamiona co najmniej „wtórności” wobec logo amerykańskiej formy Eagle Materials Inc. (2000 r.)
W kontekście agresywnych działań politycznych i militarnych, podejmowanych przez Rosję od lat, można śmiało zanegować założenia ówczesnego ministra Obrony Narodowej Bogdana Klicha — lekarza psychiatry — budowania wizerunku polskiej armii w oparciu o przekaz… nie kojarzący się z militarnymi zadaniami armii.
W sierpniu 2021 roku, przy okazji Święta Wojska Polskiego, przesłałem na ręce Ministra Obrony Narodowej pismo z sugestią podjęcia niezbędnych działań w zakresie weryfikacji status quo tzw. „Znaku promocyjnego Wojska Polskiego”. List „uzbrojony” został w propozycję odpowiedniej zmiany.
Pozwolę sobie zatem ponowić swój anons, iż nadszedł najwyższy czas, by — wzorem prostolinijnej i bezpośredniej szczerości Marszałka — powiedzieć w krótkich, żołnierskich słowach:
Panowie Żołnierze — wyp… to logo!*
Armia Krajowa
Rozkaz Naczelnego Wodza
gen. broni Władysława Sikorskiego
14 lutego 1940 r.
Armia Krajowa to nie tylko historia Polski, ale także — a może przede wszystkim — historia konkretnych ludzi. Co więcej — to historia tak naprawdę wielu bezimiennych obywateli Rzeczypospolitej, którzy nie licząc na apanaże ryzykowali życiem swoim oraz bliskich.
Wielu z nich złożyło dla Ojczyzny ofiarę najwyższą. Wielu utraciło zdrowie, rodzinny dorobek pokoleń. Powojenna rzeczywistość zmusiła wielu do rozpoczynania życia w PRL od zera. Niestety nawet 4 czerwca 89 bardziej zabezpieczył beneficjentów komunistycznego bezprawia niż ich ofiary.
Przy okazji 80. rocznicy powstania Armii Krajowej pozwolę sobie na parę słów wspomnienia o Mieczysławie Boduszyńskim, ps. «Gozdawa», dowódcy placówki terenowej AK Okręgu Powiat Lublin — prywatnie moim dziadziusiu po kądzieli.
Urodził się 9 kwietnia 1913 roku w rodzinie ziemiańskiej na Lubelszczyźnie, w majątku Chojno Nowe. Syn Mieczysława Antoniego Stanisława i Izabeli Jadwigi z Chrzanowskich, pochodzącej z wielkopolskiej gałęzi rodu Chrzanowskich z Mieczownicy. Od 1939 roku mąż Janiny z Czackich (vel Czaczka) i ojciec trojga dzieci Mieczysława ('40), Aleksandry ('42) i Anny ('44).
Absolwent Wydziału Rolniczego Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie — dyplom inżyniera rolnictwa 1938 r. Odbył praktyki rolnicze w Rzemiędzicach w powiecie Miechowskim (1936 ), w Zaborzu w powiecie Rawa Ruska (1937) oraz w Słonawach i Pacholewie w powiecie Obornickim (1938-39).1
Podczas wojny obronnej 1939 — jako podporucznik rezerwy — był dowódcą plutonu k.m. na szlaku bojowym 21. Samodzielnej Kompanii Karabinów Maszynowych i Broni Towarzyszącej oraz 6. Pułku Strzelców Podhalańskich. Po zakończeniu kampanii wrześniowej żołnierz Polskiego Państwa Podziemnego — Służby Zwycięstwu Polsce, Związku Walki Zbrojnej, Armii Krajowej.
Konspirację łączył z ciężką pracą w gospodarstwie, które musiało sprostać nie tylko kontyngentom nałożonym przez niemieckie władze, ale też rekwizycjom „obcych” grup partyzanckich, ze zwykłymi bandami włącznie. Z donosu miejscowego landrata trafił do obozu pracy SS w podlubelskich Trawnikach, z którego — po zachorowaniu na zapalenie płuc — został wykupiony.
W marcu 1944 — wobec planowanej akcji „Burza” — ulokował swoją żonę z dziećmi u rodziny w Jarosławiu. W lipcu 1944, zgodnie z instrukcją Komendy Głównej AK, zameldował się przed dowództwem operującej na jego terenie sowieckiej jednostki wojskowej. Parę dni później ostrzeżony ucieka z majątku, unikając aresztowania przez NKWD i UB.
Ograbiony komunistycznym dekretem PKWN z rodzinnego domu i 220 ha ziemi rolnej — do dziś nie zwróconych — przeniósł się z rodziną do Wielkopolski. Od 1948 roku mieszkał w Poznaniu. Nie doczekał „wolnej” Polski — zmarł 10 czerwca 1972 roku w 33 rocznicę swojego ślubu.
Petycja w sprawie „Księgi znaku” dla symboli narodowych RP
Komisja Praw Człowieka, Praworządności i Petycji
Senat RP
10 lutego 2016 r.
10 lutego 2016 roku, po rozpatrzeniu petycji w sprawie założenia „Księgi znaku” dla symboli narodowych RP, senatorowie podjęli decyzję o przekazaniu tematu Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego, celem podjęcia działań wskazanych w przedmiotowej petycji.1
Tym samym przełamana została wreszcie, trwająca przez wiele lat, inercja tzw. „czynników miarodajnych”. W konsekwencji obywatelskich inicjatyw — kolokwialnie ujmując — „maszyna ruszyła”. Choć bardziej przypominało to wyścig, kto pierwszy „dorwie się” do orła.
W ciągu następnych dwóch lat podjęte zostały przez różne ośrodki władzy działania formalne, które legły u podstaw prac nad nową ustawą o symbolach państwowych. Wróćmy jednak do posiedzenia senackiej komisji z 2016 roku, podczas którego rozpatrywano przywołaną petycję.
Petycja wniesiona została przez osobę prywatną. W ocenie wnioskodawcy istniała potrzeba odpowiedniego skodyfikowania symboli w ramach tzw. Księgi znaku. Zakres problemowy wniosku był zbieżny z petycją, wniesioną 6 lat wcześniej przez moją skromną osobę.
W petycji z roku 2010 wnioskowałem o podjęcie inicjatywy ustawodawczej w sprawie standaryzacji wizerunku graficznego godła państwowego. Uzasadnieniem była potrzeba dostosowania jego wzoru do potrzeb użytkowych. Petycja została niestety odrzucona.
Treść petycji z roku 2010, wraz ze stenogramem z posiedzenia komisji, dostępny w zakładce Petycja.
Temat zyskał drugą szansę w lutym 2016 roku. Tym razem na posiedzenie senackiej komisji zaproszeni zostali eksperci — ks. dr Paweł Dudziński, jako Przewodniczący Komisji Heraldycznej przy MSWiA, oraz dr Sławomir Górzyński, jako Prezes Polskiego Towarzystwa Heraldycznego.
ks. dr Paweł Dudziński — Przewodniczący Komisji Heraldycznej od roku 2008, członek Polskiego Towarzystwa Heraldycznego. Historyk, heraldyk. Prezbiter kościoła katolickiego — rezydent parafii św. Michała Archanioła w Warszawie.
dr Sławomir Górzyński — Prezes Polskiego Towarzystwa Heraldycznego. Od roku 2021 członek Komisji Heraldycznej. Historyk, genealog, heraldyk, wydawca — redaktor Rocznika Polskiego Towarzystwa Heraldycznego.
Nie ukrywam, że siedząc vis a vis ks. Dudzińskiego, z zaintrygowaniem wsłuchiwałem się w jego wypowiedź, w której z jednej strony promował Komisję Heraldyczną, jako ciało właściwe do opracowania zmian w ustawie, a z drugiej umiejętnie przygotowywał grunt pod odrzucenie petycji.2
Na początku wskazał, że Komisja Heraldyczna sformułowała już w 2005 roku poprawki do ustawy o godle, które zostały przekazane Kancelarii Prezydenta pod koniec drugiej kadencji Aleksandra Kwaśniewskiego. Nadmienił, że w kolejnych latach nie podjęto jednak prac legislacyjnych.
Co ciekawe ks. Dudziński wyjawił, że nie wie gdzie mogą być przechowywane dokumenty z opracowanymi wtedy projektami legislacyjnymi. Stwierdził, że jest Przewodniczącym Komisji Heraldycznej od 2009 roku „w związku z tym nie zostały mu one jeszcze udostępnione” (sic!).
W odniesieniu do omawianej petycji zaprezentował „Księgę znaków” państwa hiszpańskiego. Na podstawie jej zawartości wyraził obawę, że zakres wdrożeniowy wzoru godła państwowego jest tak obszerny, iż księga przygotowana w oparciu o założenia petycji byłaby niepełna.
Jednak kwestią podstawową była dla niego forma zapisów odnoszących się do herbu. Stworzenie księgi znaku w oparciu o obecną Konstytucję miałoby powielić podstawowy błąd, związany z określaniem w niej herbu jako «godło». Według niego było ono zgodne z konstytucją z 1952 roku.
„Wrzutka” o komunistycznej proweniencji określenia «godło» — wtedy o herbach raczej się nie mówiło — pomijała jednak fakt stosowania tego pojęcia dla polskiego herbu w przedwojennych aktach prawnych, zarówno w ustawie z roku 1919, jak i w rozporządzeniu z roku 1927.
Za kolejną trudność uznał ks. Dudziński kwestię opracowania standaryzacji barw. Wskazał, że barwy prezentowane w załączniku do ustawy — oparte o współrzędne trójchromatyczne — są stworzone przede wszystkim dla stron internetowych (sic!).
Jego zdaniem przeniesienie wartości trójchromatycznych do „systemu drukowania” jest praktycznie rzecz biorąc niemożliwie. Co więcej, stwierdził, że współrzędne trójchromatyczne ustalone dla barw zupełnie nie oddają opisu dołączonego do wzorów, załączonych z kolei do ustawy.
Wzory te mają bowiem „mówić” o barwie cynobru, a ze współrzędnych wynika, że to jest kolor ciemnoczerwony — mniej więcej wiśniowy, buraczkowy — coś w tym rodzaju. Zauważył też, iż w petycji nie ma zapisów dotyczących wskazania rodzaju podłoża dla druku w systemie Pantone.
Nawiązując do stylizacji i cech szczególnych godła umieszczonego na tarczy wskazał, że osobiście dysponuje rysunkiem Andrzeja Heidricha z grudnia 1989 (niestety go nie pokazał), w którym zmiany zostały wprowadzone. Z braku ich późniejszej akceptacji zostały pominięte w ustawie.
Podał też w wątpliwość, na ile znak, którym się posługujemy, odpowiada jeszcze zasadom heraldycznym. Dla Komisji Heraldycznej miał on stanowić trudność bowiem, kiedy dochodzi do odwzorowania herbu czy godła państwowego na weksyliach i trzeba odwoływać się do wzoru ustawowego to — praktycznie rzecz nie jest niemożliwe odtworzenie go metodą graficzną.
W tym miejscu muszę stwierdzić, że ks. Dudziński wiedział, co mówi, gdyż na podstawie jego własnych projektów, wykonywanych z odtworzeniem ustawowego wzoru orła, można odnieść uzasadnione wrażenie, iż faktycznie stanowi to dla niego osobistą trudność.
Przyznaję, że sposób w jaki ks. Dudziński przedstawiał senatorom trudności związane z użytkowym wdrożeniem znaków państwowych, w ramach opracowania standaryzacyjnego, nosił znamiona wysublimowanej perswazji, obliczonej dla laików, by nie powiedzieć — for dummies.
Swoiste kuriozum stanowiło uznanie barw opartych o wartości trójchromatyczne, zapisanych w załączniku do ustawy uchwalonej w roku 1980, jako przeznaczonych wyłącznie dla internetu. Zdziwienie budziło także stwierdzenie, iż wzory ustawowe „mówią” o barwie cynobru.
Trudno posądzać Przewodniczącego Komisji Heraldycznej o ignorancję, zatem jego wypowiedź stanowiła wprowadzenie słuchaczy w błąd. O cynobrze w polskich barwach ostatni raz „mówił” bowiem dekret z roku 1955, a wcześniej rozporządzenie z roku 1927 (i jego tekst jednolity z 1938 r.)
Ustawa z roku 1980 wprowadzała natomiast nowe parametry dla barw PRL, przygotowane w oparciu o model przestrzeni barw CIELuv 1976. Należy jednocześnie zauważyć, że bynajmniej nie wynikał z nich żaden kolor ciemnoczerwony, w rodzaju wiśniowym, czy też buraczkowym.
A swoją drogą, dokument „stworzony przez państwo hiszpańskie”, na który powoływał się Przewodniczący Komisji Heraldycznej, zawierał standaryzację barw flagi państwowej w oparciu o podobny model przestrzeni barw CIELab.
Najbardziej istotne w wypowiedzi ks. Dudzińskiego były kategoryczne stwierdzenia na temat zastosowań graficznych, poligraficznych, czy też barwnych, które świadczyły o przekraczaniu osobistych kompetencji Przewodniczącego Komisji Heraldycznej — jako historyka.
Niestety praktyka kolejnych lat jego publicznej działalności w ramach procedur ustawowego organu opiniodawczo-doradczego MSWiA — w szczególności w zakresie opiniowania symboli samorządowych — dowiodła, iż nie był to odosobniony przypadek.
Treść wystąpienia Przewodniczącego Komisji Heraldycznej do odsłuchania na stronie Senatu: Komisja PCPiP 10.02.2016. > nagranie od 01:32:20
Drugie stanowisko przedstawił dr Sławomir Górzyński. Stwierdził, że jest zwolennikiem samej idei sformalizowania pewnych zasad posługiwania się herbem państwa. Jednak celem ich wprowadzenia należałoby uprzednio dokonać zmian w Konstytucji.
Zdaniem Prezesa Polskiego Towarzystwa Heraldycznego, bez uporządkowania terminów „godło” i „herb” w Konstytucji, nie da się prawidłowo sformułować kolejnych zmian, czy to w ustawie, czy też — w konsekwencji jej zmian — także w proponowanej Księdze znaków.
Za drugi problem uznał samą stylistykę herbu, pochodzącego sprzed dziewięćdziesięciu lat. W kontekście zachodzących w międzyczasie zmian w sztuce i sposobie jej wyrażania, uznał za słuszne zastanowienie, czy należy pozostawać przy obowiązującym wzorze godła — czyli orła.
Zdaniem Prezesa Polskiego Towarzystwa Heraldycznego decyzja o wprowadzeniu zmian wymagałaby podejścia systematycznego i kompleksowego. Wskazał też na dychotomię w nadzorze nad symboliką państwową, co świadczyć miało o niesprawnym zarządzaniu tym obszarem.
Na koniec ujawnił, że to Polskie Towarzystwo Heraldyczne jest w posiadaniu dokumentacji z prac nad symboliką państwową. Zadeklarował, że w każdej chwili może je udostępnić Senatowi, Sejmowi, Kancelarii Prezydenta czy rządowi, jako inicjatorom ustawodawczym.3
Treść wystąpienia Prezesa Towarzystwa heraldycznego do odsłuchania na stronie Senatu: Komisja PCPiP 10.02.2016. > od 01:42:00
Przyznam, że będąc zaproszony na posiedzenie senackiej komisji jako gość bez prawa głosu, nie mogłem podjąć dyskusji z przedstawionymi stanowiskami. Choć nie ukrywam, iż miałem wielką ochotę zareagować na wypowiedź ks. Dudzińskiego, ewidentnie „wkładającego kij w szprychy”.
W kontrze do zaprezentowanej przez niego „grubej” księgi z Hiszpanii mogłem pokazać opracowaną przeze mnie krótką 16-stronicową standaryzację herbu «Orzeł Biały». Uznałem jednak, że nie ma co uprzedzać faktów i należy poczekać na dalszy rozwój wydarzeń.
Z perspektywy ostatnich lat wyraźnie widzę, że środowiska „krążące” wokół tematu symboli państwowych, chwytają się wszelkich sposobów dla przejęcia go we własne ręce. Prezentowane „z urzędu” eksperckie opinie nie są jednak bezstronne, gdyż tak naprawdę stoją za nimi całkiem prywatne interesy.
W przypadku, gdy „temat” zaczyna wymykać się z rąk robią wszystko, by storpedować inicjatywy, których nie są autorami albo działania, w których nie mogą czynnie uczestniczyć doradczo lub wykonawczo. Do tego też służy „rozgrzany” dziennikarz pewnego ogólnopolskiego medium.
Ale o tym już przy innej okazji :)
PS. A po posiedzeniu senackiej komisji poszedłem na… spotkanie z Andrzejem Heidrichem. Podczas długiej rozmowy przy herbacie i ciastku w kawiarni Czytelnik zrelacjonowałem mu kreującą się aktualnie sytuację.
Był wstrząśnięty, gdy na wydrukowanych planszach przedstawiłem całe spektrum stosowania wzoru godła państwowego. Ze swojej strony potwierdził słuszność podejmowanych przeze mnie działań. Dziękuję, Panie Andrzeju…
Ustawa o zmianie przepisów o godle, barwach i hymnie RP
Sejm RP
9 lutego 1990 r.
9 lutego 1990 roku Sejm RP uchwalił ustawę o zmianie przepisów o godle, barwach i hymnie Rzeczypospolitej Polskiej. Jej postanowienia weszły formalnie w życie w dniu ogłoszenia aktu ustawowego, czyli 14 dni później — 22 lutego.
Przy okazji „lądowania” ukoronowanego orła w herbie III RP warto przypomnieć, że jego wizualne odświeżenie wykonane zostało przez Andrzeja Heidricha w ciągu trzech dni.1 Nie jest tajemnicą, że po wielokroć dłużej trwały dyskusje ciał eksperckich i politycznych.
Barwny wzór godła, opracowany na podstawie dostarczonej karty z przedwojennego Dziennika Ustaw oraz listy sugestii, opublikowany został jako załącznik graficzny do nowej ustawy, stanowiącej de facto nowelizację ustawy z dnia 31 stycznia 1980 r. o godle, barwach i hymnie PRL.2
Na potrzeby wizerunkowe polskiego państwa, wchodzącego w nowe czasy, zastąpiono w ustawie z roku 1980 dotychczasowy wzór godła państwowego, zamieszczony w załączniku nr 1, oraz wzór flagi państwowej z godłem, określony w załączniku nr 3.
Główną zmianą godła było nie tyle nałożenie korony na głowę dotychczasowego przedstawienia orła, co przywrócenie jego wizerunku w stylizacji z roku 1927. Wzór ten poddany został graficznemu retuszowi, obejmującemu lekkie wysmuklenie sylwetki oraz zmianę kształtu tarczy,
Przy tej okazji muszę zaznaczyć, że w tarczy wprowadzono nie tyle zwężenie jej ku dołowi, co poszerzono obszar górny. Nie służyło to jednak — jak mniema Andrzej-Ludwik Włoszczyński — „trikowi z iluzją” optyczną herbu zawieszonego powyżej linii wzroku.3
Poszerzenie górnej krawędzi miało bowiem przeciwdziałać jej optycznemu zwężaniu z uwagi na kolistą formę skrzydeł, zbiegających się ku górze do wnętrza tarczy. Zabieg ten zastosował świadomie Andrzej Heidrich. Jego ręką dokonana została także modyfikacja rysunku oka.
Restylizowane zostały również zwieńczenia przepaski, stanowiące w projekcie z roku 1927 gwiazdki z dystynkcji oficerskich, a nie rozety architektoniczne. Niestety korona wieńcząca orła pozostała nadal bez wyraźnie zaznaczonego kształtu liliowych kwiatonów.
Wspomnę też ponownie, że wstępne projekty nowego wzoru herbu, przygotowane przez Andrzeja Heidricha, zawierały m.in. wizerunek orła z trójlistnym zwieńczeniem przepaski oraz kształt tarczy oparty na tzw. wzorze hiszpańskim, także z poszerzeniem jej górnej krawędzi.4
Kwestią wartą podniesienia przy tej okazji jest fakt, iż nowelizacja konstytucji z grudnia 1989 wprowadziła także pewien legislacyjny „słowotwór”. Stanowiło go sformułowanie Art. 2:
Ilekroć w przepisach prawa jest mowa o godle państwowym lub wizerunku orła ustalonym dla godła, należy przez to rozumieć godło lub wizerunek określone w przepisach ustawy, o której mowa w art. 1, mając przy ich stosowaniu na względzie przepisy art. 3 i 4 ustawy z dnia 29 grudnia 1989 r. o zmianie Konstytucji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.
Wprowadzono tym samym w przestrzeń prawną określenie wizerunek orła ustalony dla godła, którego nie „uzbrojono” w żaden wzór ustanowiony aktem prawnym. Usus ostatnich 30 lat wykazał, że rozumiano pod nim czarno-biały rysunek konturowy orła w koronie.
Rysunek ten wykonany przez Andrzeja Heidricha jako uzupełnienie barwnego wzoru godła państwowego, służyć miał do wykonania pieczęci przez Mennicę Państwową. Przeniesiony został jednak także na banknoty NBP, winiety dzienników ustaw oraz na okładkę paszportu.
Andrzej Heidrich nie zmieniał zatem wzoru z roku 1927. Odtwarzał tylko jego przedstawienie, również w przypadku rysunku konturowego. Wprowadził co prawda inny zarys oka — o wąskiej „gadziej” źrenicy — ale pozostawił także — uznawany za „atroficzny” — kształt dzioba.
Jego zadaniem nie była zmiana formy plastycznej orła, kształtu sylwetki, czy też rysunku detali, lecz dostosowanie wzoru godła do potrzeb poligraficznych i menniczych. Andrzej Heidrich podkreślał też zawsze, że nie jest to jego autorski projekt, lecz prof. Zygmunta Kamińskiego.
Powtórzył to także podczas naszego spotkania w lutym 2016 roku, na którym zaprezentowałem mu swoje opracowania standaryzacyjne. Gdy zapytał, czy nie wolałbym zaprojektować orła na nowo, odpowiedziałem, że chętnie podejmę taki temat wspólnie z nim.
Stwierdził jednak, iż nie ma już sił na taką pracę i że ostatnim jego projektem był banknot z Sobieskim. Zaproponowałem mu wówczas rolę mentora w przygotowywanym przez mnie projekcie standaryzacji wizerunku symboli państwowych, na co przystał z radością.
Przywołuję to z sentymentem, gdyż jutro minie dokładnie 6 lat od naszego spotkania w kawiarni Czytelnik przy Wiejskiej. Zważając na meandry bieżących wydarzeń — kto wie, czy jednak nie „mentoruje” z góry pomysłowi opracowania wzoru godła Rzeczypospolitej na nowo :)
Zabójstwo Przemysła II króla Polski
Rogoźno
8 lutego 1296 r.
8 lutego przed świtem, podczas pobytu w Rogoźnie, został napadnięty przez „nieznanych sprawców” Przemysł II — władca odrodzonego po 200 latach Królestwa Polskiego. Zbrojna próba uprowadzenia polskiego monarchy zakończyła się morderstwem.
Wedle domniemań historyków inicjatorami królobójstwa byli ci, którzy odnieśli z niego największą korzyść polityczną — margrabiowie brandenburscy. Bezpośrednim zabójcą miał być natomiast pochodzący z Pomorza Meklemburskiego dowódca oddziału zbrojnego — Jakub Kaszuba.
Śmierć Przemysła II przerwała podjętą przez niego w oparciu o ziemie Wielkopolski oraz Pomorza odbudowę polskiego państwa ze stolicą w Poznaniu. To Poznań stał się bowiem królewską rezydencją Przemysła II po jego koronacji w roku 1295.
O ile państwo złożone z ziemi Małopolskiej i Sandomierskiej, ze stolicą w Krakowie, nie stanowiło dla Askańskiej Brandenburgii problemu, to już silna Wielkopolska z dostępem do morza przekreślała szanse na kontynuację trwającego od X wieku teutońskiego „Drang nach Osten”.
Wydaje się, że Przemysł II był świadom znaczenia lokalizacji Poznania, jako ośrodka władzy na osi Pomorze — Wielkopolska — Śląsk. Szybka odbudowa królestwa mogła następować bowiem jedynie w oparciu o przebiegające przez te ziemie szlaki handlowe.
Obecne na pieczęci miasta Poznania przedstawienie napieczętne jest — moim osobistym zdaniem — wyraźną manifestacją uznania Poznania za ówczesną stolicę Królestwa Polskiego. Wskazuje na to jednoznacznie umieszczony na murach zwycięski znak Polaków — «Aquila Alba».
O mojej interpretacji wizerunku napieczętnego najstarszej pieczęci królewskiego miasta Poznania oraz odczytaniu prawdziwego przesłania zapisanego w nim manifestu ideowego, opowiem przy właściwej okazji.
Stroje reprezentacji Polski
XXIV Zimowe Igrzyska Olimpijskie
Pekin 2022
Polska Reprezentacja Olimpijska wystąpi na XXIV Zimowych Igrzyskach Olimpijskich Pekin 2022 ponownie w strojach polskiej firmy odzieżowej 4F. Dla sportowców przygotowana została kolekcja dopasowana do lokalnych warunków klimatycznych oraz indywidualnych potrzeb.
Inspiracją kreacji miały być skojarzenia z zimową ekspedycją — lodem, Arktyką i ekstremalnymi warunkami pogodowymi — stąd w projektach strojów odwołano się do czystej bieli, lodowego błękitu (arctic blue) oraz morskiego granatu. [1]
Zastosowana paleta kolorystyczna miała na celu mocną ekspozycję detali wybarwionych odcieniem czerwieni narodowej. Przyjęte założenia uzyskały właściwy efekt — barwa czerwona rzeczywiście sygnalizuje swoją obecność w logo producenta i symbolach narodowych.
Kwestią dyskusyjną pozostaje stosowanie na odzieży wizerunku godła z zasobów Wikipedii. Na pocieszenie pozostaje świadomość, że na następne Igrzyska Olimpijskie reprezentanci Polski pojadą już w strojach ozdobionych właściwym wizerunkiem «Orła Białego».
Wykład naukowy w formule on-line
Polskie Towarzystwo Heraldyczne
Oddział w Poznaniu
27 stycznia 2022 r.
W czwartek 27 stycznia miał miejsce wykład, zorganizowany przez poznański oddział Polskiego Towarzystwa Heraldycznego. Tym razem tematem środowiskowego spotkania była próba podsumowania ponad 20 lat procedowania Komisji Heraldycznej.
Wykład zatytułowany «Komisja Heraldyczna (2000-2021). Spełniona nadzieja czy stracona szansa», przygotował dr hab. Marek Adamczewski, prof. Uniwersytetu Łódzkiego i członek Komisji Heraldycznej od roku 2015.
Formuła spotkania przewidywała „trójgłos”, na który składał się główny wykład tematyczny oraz dwa 15-minutowe wystąpienia, prezentujące stanowiska osób zaproszonych do dyskusji przez prelegenta.
W „dwugłosie towarzyszącym” wystąpili Tadeusz Jeziorowski — członek Komisji Heraldycznej od roku 2000 oraz Aleksander Bąk — niezależny projektant grafiki użytkowej i symboli samorządowych.
Dr hab. Marek Adamczewski — wykładowca Katedry Historii Historiografii i Nauk Pomocniczych Historii UŁ, członek Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Heraldycznego, Polskiego Towarzystwa Historycznego, a także — od roku 2015 — członek Komisji Heraldycznej. Jeden z sygnatariuszy listu członków Zespołu Nauk Pomocniczych Historii i Edytorstwa przy Komitecie Nauk Historycznych PAN w sprawie nieprawidłowości w działalności Komisji Heraldycznej do Ministra Administracji i Cyfryzacji z 2014 roku.
Tadeusz Jeziorowski — specjalista z zakresu falerystyki, weksylologii, heraldyki i munduroznawstwa. W latach 1973-2012 kurator Wielkopolskiego Muzeum Wojskowego w Poznaniu. Członek Polskiego Towarzystwa Heraldycznego. Członek Komisji Heraldycznej do roku 2000, a w latach 1996-2006 Komisji Historycznej ds. Symboliki Wojskowej MON. Doradca zespołu opiniującego sprawy związane z orderami i odznaczeniami, heraldyką i weksylologią przy Kancelarii prezydenta RP.
Aleksander Bąk — projektant grafiki użytkowej, specjalizujący się obecnie w projektowaniu symboliki tożsamościowej dla jednostek samorządu terytorialnego. Niezależny badacz polskiej symboliki — nie przynależy do żadnych branżowych organizacji środowisk plastyków i historyków. Od 2011 roku prowadzi autorski projekt popularyzacyjno-edukacyjny jakiznaktwoj.pl.
Wykład Marka Adamczewskiego obejmował trzy aspekty — prawny, personalny oraz proceduralny. Formę całościowego podsumowania wykładu stanowiła propozycja podjęcia niezbędnych działań naprawczych w zakresie proceduralnym.
W zakresie prawnym wskazane zostało, iż polskie prawo heraldyczne stanowi niespójną regulację, tworzoną na bieżąco pod kątem zgłaszanych oczekiwań oraz z uwagi na potrzebę dopasowania do obowiązującego prawa samorządowego.
Aspekt personalny obejmował problem formalnych kompetencji oraz ograniczeń członków Komisji Heraldycznej. W szczególności za kwestię newralgiczną uznany został brak w gronie komisji eksperta z kompetencjami właściwymi dziedzinie plastycznej.
Omówienie kwestii proceduralnych dotyczyło problematyki procedur wewnętrznych i praktyki postępowania w Komisji Heraldycznej w zakresie opiniowania projektów symboli. Konkluzją było wskazanie braku spójności linii „orzeczniczej” Komisji Heraldycznej.
W ramach sugestii podjęcia procedury naprawczej wskazane zostały między innymi:
potrzeba opracowania bazy wiedzy opartej na decyzjach Komisji
publikacja dokumentacji opiniowania w formie „herbarza samorządowego” MSWiA
krytyczna analiza problemów opiniowania „nowych” znaków historycznych herbów
opracowanie merytorycznej karty oceny symboli.
Konkluzją wykładu była konstatacja, że aktualne funkcjonowanie Komisji Heraldycznej bez jednoznacznie określonych procedur nie tylko decyduje o jakości jej pracy, a także umożliwia (często uzasadnioną) krytykę zewnętrzną. [1]
Jako pierwszy w „dwugłosie” wystąpił Tadeusz Jeziorowski. W swojej wypowiedzi nie odniósł się w żaden sposób do zagadnień omówionych w głównym wykładzie. Omówił natomiast kwestię stanowienia odznak w ramach procedury opiniowania symboli samorządowych. Podkreślił, że z uwagi na braki merytoryczne i formalne składanych wniosków w tym zakresie jest to duży problem, z jakim wciąż musi borykać się Komisja Heraldyczna, mimo przygotowanego przez nią obszernego opracowania. [2]
Drugi głos należał do Aleksandra Bąka — czyli mojej skromnej osoby. Z uwagi na narzucony przez organizatora reżim czasowy zmuszony byłem skrócić swoje wystąpienie do 15 minut. Autorską prezentację, zatytułowaną «Między młotem a kowadłem — czyli głos projektanta w sprawie postępków Komisji Heraldycznej», pozwolę sobie przedstawić w jej pełnej formie w odrębnym wpisie.
styczeń 2012 r.
styczeń 2022 r.
W styczniu 2022 roku historia zatoczyła koło. 10 lat temu decyzję o rezygnacji z prac nad projektem symboli powiatu międzychodzkiego podjął Jerzy Bąk — prywatnie mój Tata. Nastąpiło to po prawie trzech latach prób ustalenia wzoru symboli, w oparciu o jego autorski system heraldyczno-weksylograficzny.
Powodem zakończenia współpracy z samorządem była niemożność wykonania dzieła w kształcie uzgodnionym w umowie, spowodowana naruszeniem istotnych interesów twórczych przez stronę trzecią.(1) Przyczyną były bowiem formalne działania Komisji Heraldycznej.(2)
Dla krótkiego zobrazowania tematu pozwolę sobie zamieścić zestawienie projektu odrzuconego (z lewej) z projektem, który wykonany został już po rezygnacji mojego Taty i uzyskał pozytywną opinię Ministra, na podstawie stosownej uchwały Komisji Heraldycznej (z prawej).
Minęło 10 lat i stwierdzam, że… „historia” usilnie pragnie się powtórzyć. 17 stycznia po wielomiesięcznym dopytywaniu się o o status quo sprawy, otrzymałem z Komisji Heraldycznej dokumentację z procedury opiniowania wzorów symboli powiatu sępoleńskiego.
Okazuje się, że 13 grudnia 2021 roku — po 8 miesiącach (sic!) od złożenia urzędowego wniosku — na podstawie uchwały Komisji Heraldycznej z 3 grudnia, wydana została przez Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji negatywna opinia w sprawie mojego projektu.(3)
Podkreślam ten fakt opóźnienia w wydaniu formalnej opinii — do czego organ zobowiązany jest ustawowo w terminie 3 miesięcy — ponieważ komisja na swoje usprawiedliwienie podała, iż dopiero w październiku 2020 roku otrzymała formalną możliwość pracy w trybie zdalnym.
Rzecz jednak w tym, że wniosek o zaopiniowanie symboli został złożony w kwietniu 2021 roku — czyli prawie pół roku później — a wielomiesięczne opóźnienie wynikało raczej z braku chętnych do pracy nad jego zreferowaniem.
Po tej „drobnej” manipulacji czas na zasadniczą. Podstawą negatywnej opinii nie były istotne uchybienia natury heraldycznej, weksylologicznej, czy też rażąca sprzeczność z lokalną tradycją historyczną. Na decyzję wpłynęły bowiem „wątpliwości dotyczące realizacji plastycznej herbu”.(4)
Zanim zacytuję owe „wątpliwości” przywołam wzór odrzuconego projektu. Jest nim położony w srebrnym polu wizerunek uszczerbionej hybrydy kujawskiej z herbu wojewódzkiego — pół orła i pół lwa w przeciwnym zwrocie, złączone pod wspólną koroną — ponad dwiema wstęgami falistymi.
Podniesione w ramach oceny projektu graficznego herbu „wątpliwości” Komisji Heraldycznej uwypuklają istotny problem, związany z praktyką opiniowania przez nią utworów plastycznych, jakimi są herby samorządów i rzeczywistym zakresem kompetencyjnym, przyznanym ustawą.
Choć przedmiotowa ustawa o odznakach i mundurach nie zakazuje powołania zawodowych plastyków na członków Komisji Heraldycznej — cytat:(5)
Do składu Komisji Heraldycznej powołuje się w szczególności: osoby wyróżniające się wysokim poziomem wiedzy z zakresu heraldyki i weksylologii, przedstawicieli organizacji, których statutowe cele związane są z heraldyką i weksylologią oraz przedstawicieli jednostek samorządu terytorialnego.
to wieloletnia praktyka ustalania jej składu skutkuje ewidentną ułomnością merytoryczną organu opiniodawczo-doradczego w zakresie wizualnym.
Ponieważ trudno omawiać tę kwestię jedynie „suchym” tekstem, dlatego dla lepszego zrozumienia problemu pozwolę sobie go „zobrazować”. Poniżej zamieszczam porównawczo wzory symboli z wizerunkiem „lwa”, wykonane przez samych członków Komisji Heraldycznej.
Tak — proszę się nie dziwić — członkowie państwowego organu opiniodawczo-doradczego, biorąc udział w urzędowej procedurze regulowanej ustawowo, jednocześnie — w ramach swojej prywatnej praktyki — sami projektują symbole oraz wzajemnie je sobie opiniują.
Żeby jednak nie było, że dybię tylko na radosną twórczość heraldycznych komisarzy, przedstawiam poglądowo także projekty innych autorów, które mocą decyzji Komisji Heraldycznej otrzymały pozytywną opinię, a podpisem ministra RP uzyskały status urzędowych znaków tożsamościowych.
Warto w tym miejscu ujawnić — bo sami autorzy informacją tą się nie chwalą — że oba powyższe projekty otrzymały specjalny zapis w uchwale Komisji Heraldycznej, zatwierdzonej podpisem jej Przewodniczącego:
(dla herbu z lewej) Komisja pragnie też wyrazić uznanie dla kunsztu autora projektów i z przyjemnością zauważa, że herb gminy Bulkowo należy do najpiękniejszych spośród setek zaopiniowanych dotychczas symboli.(6)
(dla herbu z prawej) Komisja wyraża uznanie dla profesjonalnego wykonania wyżej wymienionych symboli.(7)
Zainteresowanych ogólną informacją o Komisji Heraldycznej — podstawie prawnej jej powołania, przyznanych kompetencjach, składzie, kontrowersjach oraz jej Przewodniczącym — odsyłam (na razie) do Wikipedii .
Powróćmy teraz do merytorycznej oceny projektu herbu powiatu sępoleńskiego w zakresie zgodności z zasadami heraldyki, weksylologii i miejscową tradycją historyczną. Zgodnie z prawem stanowi ona podstawę wyrażenia opinii właściwego Ministra w przedmiotowej sprawie.
Jedynym zastrzeżeniem w uchwale Komisji Heraldycznej, które mogłoby być uznane za merytorycznie związane z wyżej wymienionym obszarem, jest zakwestionowanie użycia wizerunku dwóch rzek, uznanego za „nie mówiący niczego szczególnego o lokalnej społeczności powiatu”.
Wedle założeń dwie falowane wstęgi podkreślać mają historyczne znaczenie lokalnych rzek. Rzeka Kamionka stanowiła przez wieki północną rubież Wielkopolski oraz wyznacza północną granicę Krajny. Na rzece Łobżonce (dawniej Kaszubka) biegła przedwojenna granica z Niemcami.
W tym kontekście postawiony zarzut dowodzi raczej braku umiejętności czytania ze zrozumieniem założeń Ekspertyzy historyczno-heraldycznej, dla kompetentności której komisja wyraziła swoje uznanie (sic!). Poza tym to samorząd ma prawo decyzji o źródłach ważnej dla niego symboliki.
Co więcej — Komisja Heraldyczna nie kwestionowała wizerunku rzek o podobnym znaczeniu dla lokalnej społeczności w projektach jej członków oraz osób zaprzyjaźnionych z Przewodniczącym. Nie było to też merytoryczną przyczyną dla formalnego odrzucenia opiniowanych wzorów symboli.
Najwyraźniej część grona Komisji Heraldycznej, świadoma braku podstaw merytorycznych dla odrzucenia projektu, postanowiła podważyć opracowanie od strony realizacji plastycznej herbu. Oto lista „wątpliwości” wyartykułowanych w uzasadnieniu do uchwały:(4)
dziwne jest przedstawienie lwa
zastrzeżenie budzi biały kontur
dziwny „gest” lwiej łapy, wyglądającej na dodatek jak skrzydło
kształt głowy (bardziej niedźwiedzia)
za mała jest korona , która umieszczona na dwóch łbach (lwim i orlim) rozmiarem pasuje raczej tylko na jeden z nich
brak zaznaczenia na niej diademu .
Niestety powyższe wątpliwości nie zostały opatrzone wyjaśnieniem — dlaczego przedstawienie lwa jest dziwne, a biały kontur budzi zastrzeżenie? — co dziwnego jest w „geście” lwiej łapy? — dlaczego korona ma być wielkości XXL, skoro historycznie osadzona była jedynie na głowie lwa?
Do pojęcia „dziwne” przedstawienie lwa odnoszą się projekty przywołane wcześniej. Poniżej kolejne zestawienie pozytywnie zaopiniowanych projektów — w tym także autorstwa członków komisji — w kontekście budzącego zastrzeżenie konturu oraz braku zaznaczenia diademu w koronie.
Zostawiając prawnikom ministerstwa analizę znaczenia pojęcia «wątpliwość» dla ważności aktu prawnego, nietrudno zauważyć, że uzasadnienie Komisji Heraldycznej nie podnosi w stosunku do odrzuconego projektu żadnych istotnych zastrzeżeń z obszaru właściwego jej kompetencjom.
Więcej — pisemne uzasadnienie opinii uznać można za dowód na ich rażące przekroczenie. W konsekwencji — moim osobistym zdaniem — opinia Ministra, jako centralnego organu administracji rządowej, wydana została w oparciu o dokument noszący znamiona ewidentnego deliktu.
W gronie komisji nie ma ekspertów-plastyków, posiadających zarówno zawodowe doświadczenie profesjonalnego projektowania grafiki użytkowej, jak i dydaktyków, dysponujących uprawnieniami do opiniowania utworów plastycznych na poziomie akademickim.
Wieloletnia praktyka „orzecznictwa” Komisji Heraldycznej w tym zakresie dowodzi, że na ocenę wizerunku plastycznego muszą mieć wpływ wyłącznie osobiste gusta części jej członków lub osobiste preferencje personalne.
Może i o gustach się nie dyskutuje, ale w tym przypadku świadczy to — eufemistycznie ujmując — nie tylko o nieprofesjonalnej uznaniowości w opiniowaniu organu tej rangi, ale przede wszystkim o naruszeniu etyki i dobrych obyczajów, jeśli nie wręcz prawa.
Wewnętrzna procedura nie przewiduje stenogramu z prac na posiedzeniach. Szczątkowy protokół nie ujawnia diametralnie różnych stanowisk. Nie ma nawet formularza imiennego głosowania. Jednak decyzja z podpisem Przewodniczącego zostaje wydana w imieniu całej komisji.
Zdziwienie budzi także fakt, iż akurat w przypadku opiniowania projektu herbu powiatu sępoleńskiego Komisja Heraldyczna nie skorzystała z często stosowanej formuły konsultacyjnej (bez wydawania formalnej opinii), lecz od razu zadecydowała o wydaniu negatywnej opinii.
Ponieważ Minister SWiA nie jest wyposażony w narzędzia, umożliwiające weryfikację uzasadnień uchwał Komisji Heraldycznej, zostaje niejako „zmuszony” do wydania negatywnej opinii administracyjnej, od której — wedle stanowiska Przewodniczącego — odwołanie nie przysługuje.(8)
Formalnie na pierwszy rzut oka — szczególnie dla niewtajemniczonych — „w papierach wszystko się zgadza”. Nikomu też nie przyjdzie do głowy kwestionowanie kompetencji osób, powołanych z rekomendacji Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego, MSWiA, czy też MKiDN.
Dopiero jednak głębsza analiza procedur i praktyki opiniowania projektów członków ustawowego organu w kontrze do projektów „zewnętrznych” autorów, odsłania prawdziwe intencje anonimowych krytyków z urzędu. Takie „orzecznictwo” nosi znamiona działania ad personam.
W powyższym kontekście trudno mi zatem nie uznać negatywnej opinii w sprawie projektu herbu powiatu sępoleńskiego za… casus belli. Kolokwialnie rzecz ujmując — panowie poszli na zwarcie. Dla jasności — myślę o pewnej grupie członków, działających wspólnie i w porozumieniu.
Żeby było bowiem jasne — mam pełną świadomość indywidualnego zróżnicowania Komisji Heraldycznej pod względem osobistym, kompetencyjnym, a także moralnym. Niestety, z uwagi na anonimowość procedur, ogólna ocena jej działań siłą rzeczy będzie obciążać ją in gremio.
To tytułem wstępu do szerszego omówienia problematyki związanej z wieloletnimi praktykami Komisji Heraldycznej. W tle są nie tylko zaniedbania z jej początków, w zakresie jej umocowania, kompetencji, wyboru członków, opracowania czytelnych procedur i zasad opiniowania.
To także brak jakichkolwiek konsekwencji wobec Komisji Heraldycznej ze strony uprawnionego organu centralnej administracji rządowej po oficjalnym proteście środowiska historyków KN PAN w roku 2014,(9) „zamiecionym pod dywan” przez ówczesne Ministerstwo AiC.(10)
To budzący wątpliwość „parasol ochrony”, rozłożony nad członkami Komisji Heraldycznej, parającymi się prywatnie projektowaniem herbów samorządowych, oraz pozytywne opiniowanie wzorów symboli, stanowiących bezumownie zapożyczone wzory lub „dziwolągi heraldyczne”.
To korzystanie z urzędowego tytułu członka Komisji Heraldycznej przy pozyskiwaniu zleceń ze strony samorządów oraz powoływanie się przez jednego z oferentów na rynku usług heraldycznych na osobistą znajomość z Przewodniczącym Komisji Heraldycznej.(11)
A przede wszystkim to skandal z piastowaniem do dziś stanowiska Przewodniczącego przez osobę (duchowną), której w postępowaniu habilitacyjnym dwukrotnie udowodniono plagiat w dorobku naukowym,(12) a która w głosowaniach wykorzystuje swój głos, jako decydujący (sic!).
Upłynął aż nadto długi czas, aby w Komisji Heraldycznej nastąpiła autorefleksja i dokonało się „samooczyszczenie” oraz moralne nawrócenie. Teraz trzeba już tylko ciąć. Jak to napisałem 14 października 2021 roku: Już siekiera jest przyłożona do korzenia drzewa.(13)
PS. Przedstawione w treści tekstu autorskie wizerunki herbów opublikowane zostały wyłącznie ad exemplum, a nie ad personam.
Temat będzie kontynuowany.
Przywilej jedlneńsko-krakowski
Władysław II Jagiełło
Jedlnia — 4 marca 1430 r.
Kraków — 9 stycznia 1433 r.
[…] Następnie przyrzekamy i zaręczamy, iż żadnego ziemianina posiadacza własności gruntowej, nie będziemy za jakieś wykroczenia lub winę więzić, ani nie wydamy nakazu uwięzienia i nie będziemy go wcale karać, jeśli w sądzie w sposób rozumny nie udowodni się jemu winy i jeśli sędziowie tej krainy, w której ten ziemianin mieszka, nie wydadzą go w ręce nasze lub naszych starostów.
Wyjątek jednak stanowić będzie człowiek, którego przyłapałoby na kradzieży lub na jakimś publicznym przestępstwie, jak np. na podpaleniu, rozmyślnym zabójstwie, porywaniu panien i niewiast, pustoszeniu i rabowaniu wsi, podobnie tacy, którzy nie chcieliby złożyć należnej kaucji, stosownie do wielkości wykroczenia lub winy.
Nikomu zaś nie będziemy zabierać dóbr i posiadłości, chyba że uprawnieni sędziowie lub nasi baronowie przedstawią go nam jako sądownie skazanego. […] 1
9 stycznia 1433 roku w Krakowie król Władysław Jagiełło potwierdził przywileje, otrzymane przez szlachtę i duchowieństwo Korony, w zamian za obietnicę objęcia tronu przez jego najstarszego syna Władysława (Warneńczyka).
Dokument ustanowiony w 1430 roku w Jedlni zapewniał szlachcie monopol na dostojeństwa kościelne oraz zawierał obietnicę rozszerzenia obowiązujących w Koronie praw również na należące do niej ziemie ruskie, zamieszkane przez szlachtę prawosławną.
Nowością na miarę europejską było wprowadzenie zasady habeas corpus, czyli nietykalności osobistej szlachty. Zakazano uwięzienia i konfiskaty dóbr ziemskich bez wyroku sądowego. Dało to polskiej szlachcie prawa procesowe, które nie istniały dotychczas w żadnym innym kraju.
Podobną zasadę wprowadzono prawie 250 lat później w Anglii za rządów króla Karola II. Była to ustawa Habeas Corpus Act z 1679 roku zakazująca organom państwa aresztowania poddanego bez zezwolenia sądu.
Wyrażenie habeas corpus oznacza «[rozkazujemy], aby ciało [zatrzymanego] zostało [wniesione do sądu]». Pełne wyrażenie habeas corpus [coram nobis] ad subjiciendum oznacza «masz osobę [przed nami] w celu poddania (sprawy badaniu)». 2
Są to sformułowania z anglo-francuskich dokumentów z XIV wieku, nakazujących postawienie osoby przed sądem lub sędzią, używane w celu ustalenia, czy osoba ta jest legalnie przetrzymywana.
Epifania
Uroczystość Objawienia Pańskiego
6 stycznia
Królowie Cię ujrzą, staną zdumieni,
Książęta całej ziemi na twarz upadną,
Bo Ja Cię wybrałem — Ja Cię wybrałem.*
Jako że zgodnie z tradycją Kościoła Katolickiego w dniu 6 stycznia przypada liturgiczna Uroczystość Objawienia Pańskiego — zwana potocznie „Świętem Trzech Króli” — pozwolę sobie przywołać zeszłoroczny wpis zamieszczony przy tej okazji.**
Czy wiecie, że… na obrazie przedstawiającym Pokłon Trzech Króli został uwieczniony król Władysław Jagiełło?
Na pewno nie wiedzieliście — ale już teraz wiecie. Przedstawienie Jagiełły widnieje na rewersie tryptyku ołtarza Matki Boskiej Bolesnej z kaplicy Świętokrzyskiej krakowskiej katedry na Wawelu. Król odziany jest w zieloną szatę obszytą sobolowym futrem. W prawym ręku trzyma dar, a lewą unosi królewską koronę w geście powitania i czci.
Kaplica Świętokrzyska została ufundowana przez jego syna — Kazimierza Jagiellończyka. Zarówno ołtarz jak i tryptyk powstały zapewne po jej ukończeniu w roku 1470. Portret króla odpowiada jego rzeźbie z płyty nagrobka, wykonanego prawdopodobnie jeszcze za życia Władysława Jagiełły.
Trzech Króli to tradycyjna nazwa święta Objawienia Pańskiego. Objawienie — czyli Epifania (od greckiego επιφάνεια) — jest jednym z pierwszych świąt przyjętych przez chrześcijańską wspólnotę. Dowodzić tego może przedstawienie zachowane na fresku w rzymskich katakumbach Pryscylli z III wieku. Fresk z tzw. kaplicy Greckiej można zobaczyć online na Google Maps.
Także z katakumb Pryscylli pochodzi tabliczka nagrobna Severy z przedstawieniem Pokłonu. Widnieją na niej postaci w charakterystycznych frygijskich czapkach, umieszczane często na wczesnochrześcijańskich sarkofagach z IV wieku.
Najbardziej znany wizerunek Baltazara, Melchiora i Gaspara zachowany został na mozaice bizantyńskiej z VI wieku w bazylice w Rawennie.
Kim byli przybysze nie zostało jednoznacznie wyjaśnione. Zapisy z Ewangelii opisują ich jako Mędrców ze Wschodu. Określenie Mag (od greckiego μαγοι) oznaczać może przede wszystkim uczonego lub też kapłana. Historyczne zapisy potwierdzają obecność klanów kapłańskich w starożytnej Persji. Niektóre z nich rościły sobie prawa do władzy królewskiej.
Epifania oznacza opisane w Ewangeliach wydarzenie, ujawniające mesjańskie posłannictwo Jezusa. Są nimi Objawienie Pańskie, Chrzest w Jordanie oraz Cud w Kanie Galilejskiej. Wedle jednej z interpretacji to właśnie pierwsze litery ich łacińskich określeń mają tworzyć kreślony kredą na drzwiach tradycyjny monogram C+M+B:
cognitio — poznanie
baptisma — chrzest
matrimonium — małżeństwo.
Skrót wyjaśniany jest jednak najczęściej zapisem domniemanych imion trzech królów-mędrców — Caspra, Melchiora i Baltasara. Inna interpretacja wywodzi go z błogosławieństwa:
Christus mansionem benedicat (Chrystus dom błogosławi).
Nowy Rok
1 stycznia 2022 r.
Wszystkim, którzy tu zaglądają — „po znajomości”, z ciekawości, czy też z przypadku, albo choćby tylko „kontrolnie” — życzę na kolejne 365 dni prawdziwego Pokoju.
--
* Ez 18,32
[P] 01.01.2022
Sylwester
31 grudnia 2021 r.
Średniowieczne bestiariusze — czyli ówczesne encyklopedie przyrodnicze — wśród ptactwa wymieniały także pewnego białego ptaka. Źródłem informacji o nim miał być grecki Fizjolog (Φυσιολόγος) — egzegetyczny tekst, który opisywał go jako w pełni białego, w którym nie było nic, co miało czarne wybarwienie.
Ptaka tego nazywano Caladrius. Bestiariusz Aberdeen opisuje go następująco:
Jego odchody leczą zaćmę oczu. Można go znaleźć w rezydencjach królewskich. Jeśli ktoś jest chory, będzie wiedział od caladriusa, czy przeżyje, czy umrze. Jeśli choroba człowieka jest śmiertelna, caladrius odwróci głowę od chorego. Ale jeśli choroba nie prowadzi do śmierci, ptak patrzy mu w twarz i bierze całą chorobę na siebie. Wzbija się w powietrze, ku słońcu, wypala chorobę i rozprasza ją, a chory zostaje uzdrowiony.*
W ramach chrześcijańskiej egzegezy autor bestiariusza wyjaśnia znaczenie symboliki skrytej pod przedstawieniem białego ptaka:
Caladrius reprezentuje naszego Zbawiciela. Nasz Pan jest czysto biały bez śladu czerni, «On grzechu nie popełnił, a w Jego ustach nie było podstępu.» (1 P 2:22). Ponadto Pan, zstępując z wysokości, odwrócił swoje oblicze od Żydów, ponieważ nie wierzyli, i zwrócił się do nas, pogan, zabierając naszą słabość i nosząc nasze grzechy; wzniesiony na drzewie krzyża i wznoszący się wysoko, «Wstąpiwszy do góry wziął do niewoli jeńców, rozdał ludziom dary.» (Ef 4, 8).
Każdego dnia Chrystus, podobnie jak caladrius, towarzyszy nam w naszej chorobie, bada nasz umysł, kiedy się spowiadamy i uzdrawia tych, którym okazuje łaskę pokuty. Ale odwraca twarz od tych, których serca nie okazują skruchy. Tych odrzuca; ale tych, do których zwraca swoją twarz, ponownie uzdrawia.
Ale, mówisz, ponieważ caladrius jest nieczysty zgodnie z prawem, nie powinien być porównywany do Chrystusa. Jednak Jan mówi o Bogu: «A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne.» (J 3:14-15); a zgodnie z prawem «wąż był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe, które Pan Bóg stworzył.» (Rdz 3,1). Lew i orzeł są nieczyste, a jednak są podobne do Chrystusa z powodu ich królewskiej rangi, ponieważ lew jest królem zwierząt; orzeł, królem ptaków.*
W aktualnej dyskusji o wizerunku narodowych symboli Rzeczypospolitej Polskiej trudno nie odnieść wrażenia, że wciąż umyka zasadnicze pytanie — jaka rzeczywistość leży u ich podstaw. Co jest prawdziwym źródłem polskiej symboliki? Jakie treści niesie sobą Orzeł Biały?
Kładzie się nacisk na detale obrazowania znaku, jego stylizację — a nawet rysowanie go „cieńszą kreską”, bez wnikania w sens ideowy. Z pozycji „eksperckich” buduje się narrację, która prowadzi do negacji sacrum. Próbuje się kreować i omawiać symbol z pozycji profaum i z użyciem nieadekwatnych narzędzi.
Z kolei wnioski o „chrystianizację” znaku — przez dodanie insygniów odpowiedniego kształtu — obnażają zarówno brak rozumienia ich znaczenia, jak i sfery, o którą chce się „zadbać”. Znamionują brak świadomości, że polityczny gest wypacza Chrystusowe przesłanie — Królestwo moje nie jest z tego świata.
Pytanie Jaki Znak Twój? to nie tylko postawienie znaku zapytania przy weryfikacji swojej narodowej tożsamości. To wezwanie do pogłębienia wiedzy — kim naprawdę jestem jako człowiek? Co jest motywem i celem życia? Jakie wartości decydują o codziennych wyborach?
Można iść przez życie pod sztandarami wiary, nauki, tradycji, humanizmu, demokracji, etc., a jednocześnie świnić się pod maską naukowej eksperckości, europejskiej tolerancji lub religijnej tradycji. W barwach biało-czerwonych, tęczowych, a nawet w białej koloratce — wszystko jedynie w imię wybujałego Ego.
Odpowiedź na pytanie Jaki Znak Twój? nie może być tylko teoretyczna. Rzeczywistą odpowiedź ukazuje bowiem jedynie sposób życia. Bo tym jest właśnie prawdziwe Credo — wyznawanie wiary poprzez świadectwo. Do tego wzywa naczelny symbol państwa, którego źródłem nie jest sfera profanum, lecz sacrum.
I co najważniejsze — Orzeł Biały to symbol, emanacja rzeczywistości, w której on sam uczestniczy i do której odsyła. Tą rzeczywistością jest obszar świata duchowego — Transcendencja przez duże „T”. Korzenie tego znaku wrośnięte są w chrześcijaństwo.
Piszę o tym w kontekście nadchodzącego roku 2022. Wszelkie znaki na politycznym niebie wskazują, że ścieżka legislacyjna Ustawy o symbolach państwowych RP zostanie doprowadzona do końca. To jednak wyzwanie nie tylko polityczne czy też prawne. To także wyzwanie osobiste — a więc moralne.
Wszystkim, którzy zamierzają przyłożyć do tematu swoją rękę (a wiem, że również piętę), życzę stanięcia w Prawdzie o sobie. Jednym słowem — Nawrócenia. Odnoszę bowiem wrażenie, iż „duch” dotychczasowej dyskusji daleki jest od świadomości, że przed wejściem na tę ziemię należałoby najpierw zdjąć sandały.
Amen.
--
* Caladrius— Asmole Bestiary, XII w. — Bodleian Library
Ilustracje:
Caladrius— Ashmole Bestiary © Bodleian Library
Caladrius— grafika na podstawie miniatury z Aberdeen Bestiary © University of Aberdeen
Chrystus w Majestacie — The Bury Bible © The Parker Library, Corpus Christi College, Cambridge
Orzeł Biały — Z. Z. Kamińscy © Aleksander Bąk — archiwum własne
[P] 31.12.2021